Krzysztof Trebunia-Tutka zapowiada śpiewająco MAŁYCH SZCZYRZYCAN, a Józef Broda dodaje dla porządku jeszcze Słowaków. Najpierw jednak dzieci ze Szczyrzyca.
Palce obdarte od prania, bo to jakiś wielodniowy maraton. Ostały się czterem dziewczętom nad rzeką same szmaty, trza brać kijanki i do roboty, samo się nie zrobi. Szczyrzycanki pokazują, jak to się prało, tarło na tarce, biło kijankami.
A potem się dowiadujemy, kiedy to nie wolno było kijankami bić. Co ciekawe, zazwyczaj to były jakieś święta. Tak historie pogańskie pomagały ludziom skończyć w czas i znaleźć czas by odpocząć.
Na przykład dlaczego po zmierzchu też się nie biło kijankami? Snuje się przerażająca opowieść o leśnych boginkach, które przyzwane hałasem podmieniały swoje brzydkie dzieci, zabierając ludzkie z chat. I jak potem trzeba było takie dziecko doprowadzić do płaczu, żeby nie mogąca tego płaczu słuchać jakaś najada po dziecko wróciła, zostawiając to ukradzione. No nie są to opowieści na czwartkowe wieczory. Dlatego wystarczyło, że mały chodok podszedł dziewczęta od tyłu… Wrzask!
Chwilę późnej scena pełna dziecięctwa, które najwyraźniej nie ma zamiaru przejmować się ciężko pracującym „młodzieństwem”. Ktoś pracować musi, żeby się bawić mógł ktoś.
Dziewczynki budują mosty, chłopaki, gdzieś z boku grają gałgankową piłką w jakże dobrze znaną od lat grę: rzuć do mnie, a oni niech spróbują złapać. Dziewczęta: „bawmy się w konopki”, a chłopaki skaczą nad kijem, albo pod nim przechodzą.
I ładny, zaskakujący motyw: słychać muzykę. Z daleka. A nad rzeką jakby zaczarowany flet zagrał: wszystkie dzieci zaczynają tańczyć. Dopiero po chwili zastanawiają się, czy dobrze słyszą.
Dobrze słyszeli. Wchodzi bogata kapela Lachów Szczyrzyckich, a dzieci oblazują muzyków jak pchły, wszyscy się kłaniają muzyce, prosząc o użycie instrumentów dla ich uciechy. A kłaniają się tak nisko, że przecież nijak odmówić. Płyną na zmianę przyśpiewki i przygrywki, przyśpiewki i przygrywki… Szewc, Chodzony, Kowol…
Dzieci wracają do domu, kapela idzie swoją drogą. Każdy ma swoją cestę…
PODPOĽANČEK przyjechał z samego centrum Słowacji, spod wygasłego wulkanu, gdzie kiedyś wypasano owce, a teraz rozpościera się rezerwat przyrody. Ich rodzinne miasto to Detva.
Tradycja pasterska, więc i zaczyna się od pasterskiego tańca. Chłopaki z pasterskimi kijami, a dziewczęta wydaje się w charakterze dwóch stad? Po kilku zawirowaniach w kółeczkach, pojawiają się kolejni pasterze, a że wciąż gdzieś na zewnątrz podskakują ze znacząco uniesionymi kijaszkami, nadal mamy wrażenie redyku.
Aż w końcu w parach. A jakby nałożyć pięciolinię z muzyką, którą właśnie słyszymy, z naszym podhalańskim Zbójnickim, można by wytężyć wzrok i poszukać elementów, którymi się różnią. A elementów tych nie byłoby wiele.
Czterech chłopaków ze śpiewem i tańcem… Scena ich. A my możemy się przekonać, że mało jest kapel, w których tak wiele smyczków unosiłoby się nad instrumentami: osiem. Chłopaki na zmianę: taniec wraz z popisem, znów trochę jak nasz Zbójnicki, tym razem jednak w charakterze tańca podobieństwo, nie w linii melodycznej. Mocne uderzenie kijami w ziemię akcentuje koniec.
Teraz scena tylko dla dziewcząt. Dobrze, że jest telebim, inaczej trudno byłoby z połowy sali dojrzeć to, o czym powiedział Józef Broda: ogromne wrażenie robią wyszywane bogato gorsety tancerek, jest w tych białych koszulach i spódnicach, czarnych przepaskach, jakaś elegancja, dostojność, jakby nieco kontrastująca z tymi przykusymi – w naszym odbiorze – koszulami chłopaków.
Gałgankowa lalka i obserwacja mamy, albo starszej siostry, to najlepsi nauczyciele przyszłego macierzyństwa. Tak sześć dziewcząt próbuje uśpić swoje szmaciane przytulanki, potem się z nimi bawią, czy raczej nimi, ale potem znów usypiają… Taka dynamika zabawy. I poruszające, gdy jedna z dziewcząt uspokaja swoją płaczącą „córeczkę” zapewniając ją o miłości i o tym, że da jej jeść i ją umyje. Te gałgankowe lalki sprawiają, że słowacki zespół szczególnie wpisuje się w ideę ŚWIĘTA DZIECI GÓR: pokazać zabawy, których już nie ma, stać się na mgnienie występu żywym skansenem pamięci po dziecięctwie naszych przodków.
Ulijanka. W wersji słowackiej. Po chwili zabawa dziewcząt dzieje się w tle, jakby na drugim planie, bo na pierwszy plan wchodzi trzech młodszych chłopaków, też z kijami jak z ciupagami.
Kowal. Słowacki Kowal, gdzie w konie przeobrażają się na chwilę dziewczęta, a chłopaki przy pomocy kijów je „podkuwają”.
Z sądecką publicznością PODPOĽANČEK żegna się wspólnym tańcem. Na scenie cały zespół: bogata smyczkowa kapela, cztery śpiewające dziewczynki i wirujący chłopcy oraz dziewczęta. Ruch, barwa, uśmiech, wszystko to, co dobrze, by zostało pod powiekami, gdy przyjdzie dziś sen.
tekst: Kamil Cyganik, fot. Piotr Droździk