Ja w sprawie Świeckiego Świętego Charytatywnego w czerwonych spodniach. Zapunktował, w świadomości ogólnej, podczas poszukiwania, na kolanach, ukrytego słoika (słoików?) z zebraną mamoną. Czynność była wzmocniona ochrypłym głosem, za pomocą którego przebijała się treść: „gdzie są ukryte” (może gdzieś są schowane?). Teren kolanowo – dźwiękowych poszukiwań został ograniczony do stołu dużego rozmiaru, na którym panował zorganizowany bałagan. Całość wzruszała – szczególnie.
Nie każdy wie, a może już nikt, że królewskie miasto NS kiedyś się zbuntowało. Poszła akcja, żeby do puszek od czerwonych gaci, groszy (złotówek) nie wrzucać. Działo się to w czasach, w których cały kraj był ogarnięty ogólnym i nadzwyczaj silnym przekonaniem, że publiczne zbieractwo na „grającą orkiestrę” jest postawą jedynie słuszną i moralnie pożądaną. Najważniejsi w mieście i okolicy prężyli pierś i wykręcali facjaty przed lokalnymi kamerami telewizyjnymi (jeszcze VHS), grzejąc się przy dobroczynności. Hojnymi decyzjami udostępniali place, skwerki, hale sportowe i inne takie dla dziecięcego, młodzieżowego kwestowania. Tak rosła idea z czerwonym serduszkiem przylepianym i tu i tam, a szczególnie gdzie indziej. Powiedzenie „stop – nie” graniczyło z bohaterstwem. A jednak.
Sensownym argumentem sprzeciwu było kolportowane twierdzenie, że miejski szpital (NS) i inne placówki zdrowia, z poprzednich zbiórek nic nie dostały. Powstał lokalny i społeczny komitet, który zorganizował zbieractwo puszkowo-uliczne na rzecz zdrowotności lokalnej. Ogólnopolska kontra (czerwone portki) także się pojawiła, ale w zdecydowanie mniejszych rozmiarach. W rezultacie, w owym roku, były dwa rodzaje charytatywności: miejska i ogólnopolska na tej samej, ubitej ziemi. Do krwawych potyczek nie doszło, ale lokalna prasa, radio i telewizja (kiedyś coś takiego naprawdę istniało!) napisały, powiedziały i pokazały. Akcja, według mojej mocno ograniczonej wiedzy, miała jednorazowy charakter. Nie wiem, jaki był skutek (w miejscowych lecznicach), ale jakiś był. Apeluję do lokalnych kronikarzy i historyków. Może warto i takie nietypowe i odważne akcje opisać i upowszechniać, odrywając się nieco od badań archeologicznych w Naszacowicach, które (przyznaję) fascynujące nader są i mają sporą szansę na zdobycie popularności – oczywiście. A może ktoś z czytelników, dysponujący wiedzą, ten buntowniczy epizod opisze i upowszechni? Zachęcam do kontaktu z Redakcją.
Pamiętasz – Szanowny Czytelniku – o awanturze z katalizatorami? No to od początku. Katalizatory to takie urządzenia techniczne. Montowane są tam, gdzie działają silniki spalinowe – najczęściej w samochodach. Odpowiadają za oczyszczanie spalin ze szkodliwych związków powstałych w wyniku spalania mieszanki paliwowo-powietrznej. Montowane są najczęściej (ale nie tylko) bezpośrednio za kolektorem wydechowym (popularnie – rura wydechowa). Umiejscowienie nie jest przypadkowe, ponieważ im wyższa temperatura spalin tym większa skuteczność działania katalizatora. Tyle techniki dla maluczkich, czyli dla zdecydowanej większości.
Paręnaście lat temu zaczęto wprowadzać udoskonalone urządzenia o konstrukcji ceramicznej. Miały być (i pewno były) tak doskonałe, że koszty wytwarzania biły po kieszeni. Z tego względu ceny samochodów poszybowały w górę. Argumentacja była jednoznaczna; chodzi o czystość powietrza, którym oddychamy. Ekologia, zdrowie, ekonomia i co tam jeszcze były warte tego, żeby kasiorę wyłożyć i wartość własną oraz samochodu moralnie podnieść. Europa wprowadziła normy dla spalin, których przeciętny użytkownik nie był w stanie zrozumieć i to nie tylko dlatego, że były pisane najmniejszymi literkami. Po drodze zdarzyły się grube afery – potężni producenci (jeden złapany!) fałszowali wyniki badań, bo kto bogatemu zabroni. Nic to – najważniejsze, że wszyscy, w różnym stopniu, ale na pewno każdy, zapłacił za coś co miało być dobre, lepsze i najlepsze, I co ? Jak zwykle – obiecanki cacanki, a głupiemu radość. Wymyślono nowe hasełko: planeta płonie! A dlaczego ona spłonie? Bo wytwarzamy CO2 i inne gazy oraz spalinowe dymy, które szkodliwe dla zdrowia i planety są. A samochody szczególnie trują, psują i „wydechują”. No, ale przecież katalizatory! Poważnie? A co to takiego? Nie, nie! Teraz tylko elektryka. Ona porusza wszystko, co się rusza, a szczególnie samochody! O cudowności katalizatorów (kosztownych i zapłaconych) nikt już nie mówi. To po co one powstały, do samochodów wlazły i czystość w głowach ekologicznych uczynić miały? Bunt elektryczny w katalizatorach nam się uczynił, aliści wszyscy po stole w czerwonych portkach, na kolanach chodzimy, ochrypłym głosem treść podniosłą wypowiadamy: „gdzie się dawniejsze prawdy ukryły; może gdzieś schowały? I „bulimy” – za CO2 tym razem.
Odsłuchałem – to był wywiad. Indagowano Najwspanialszego Zastępnego naszego UKOCHANEGO PANA PREZYDENTA NS Z SZACUNKIEM ZAWSZE. Ów pierwszy, z małej litery (bo zastępny) opowiadał o zmianach personalnych w sądeckich instytucjach kultury (jednego wy…rzucili, a „ją” – jedną – wstawili). Łaska rządzących miastem „na pstrym osiołku jeździ” do tyłu ogólnie, ale z sukcesami. Jak mawiał Szwejk lub inny urzędowo potwierdzony idiota: „wizyta w latrynie zakończyła się pełnym sukcesem – granat eksplodował”. Streszczenie całości: będzie więcej tego samego, ze szczególnym uwzględnieniem teatralnego kiczu. A widzowie? Ci (mieszkańcy miasta i już nie tylko!) ubiorą czerwone portki tyłem do przodu, wejdą na miejski stół i będą szukali, na kolanach, tego co nie zgubili, chóralnie wykrzykując zachrypniętymi głosami: brawo! brawo! brawo! Strach się bać chociaż pióro swędzi. No chyba, żeby jakiś mały buncik. Tradycje są. Do poczytania za tydzień – może zdążę przed szykującą się do skoku cenzurą.
Jan Zawił