Cenzura na szczura – część 3 (felieton)

Cenzura, w formie instytucjonalnej, została zlikwidowana w 1990 roku (istniała od 1944). Działała według zasady, że wolność prasy i zgromadzeń jest tylko dla tych, którzy „mają odpowiedni stosunek do Polski”.

Według tej koncepcji, bijąc się w piersi, stosunek miałem nieodpowiedni, i to nawet wielokrotnie. Jest jeszcze gorzej – mnie to się utrwaliło. Nawet dzisiaj ogłaszam, że „mądry Polak po szkodzie, a szkoda ciągle na przodzie”!
Przyznaję, że pieczątki na publiczne wygłaszanie nie potrzebuję, ale czy naprawdę cenzura zniknęła z naszej rzeczywistości?
Zdarza mi się pisywać i tu i tam. Lepiej, gorzej, ale zawsze z uczciwym staraniem o treść, kształt, język i co tam jeszcze jest konieczne. Kasiory z tego raczej nie ma, ale nie samym chlebem człowiek żyje, a na owsiankę wystarczy. Niby jestem w tym pisaniu wolny jak „ptaszę niebieskie”, jednak ćwierkanie muszę dostosować do gustu czytelników, do linii programowej wydawcy, do otoczenia, w którym żyję, do kultury, sztuki, nauki i jeszcze paru innych „do”. Znaczy to tyle, że zupełnie swobodnie sam się przycinam, wycinam, wykreślam i dostosowuję, z przyczyn mnie i otoczeniu wiadomych. I to się nazywa „autocenzura”.
Mistrzostwo świata! Przerzucić coś, co było właściwością instytucji (cenzurowanie) na każdego – na każdego, kto coś chce, w dowolnej formie wyrazić. W czasach słusznie minionych można było obwiniać system i stosowną instytucję za ograniczenie wolności słowa. W „luźniejszych” momentach jej panowania próbowano się nie zgadzać, a czasem, z konkretnym cenzorem, dyskutować. Nic to nie dawało, ale było można. A dzisiaj? Sam ze sobą? Samemu się oskarżać, zaskarżać, nieomal aresztować?
Nie twierdzę, że czasy słusznie minione były, w stosunku do obecnych, dobre, albo lepsze; nie – były okropne, aliści przypomina się zasłyszana anegdota (autentyk – możliwe, że podrabiany). Na plaży bałtyckiej dyskutuje dwóch różniących się „owłosieniem głownym” osobników („czupryniasty biały” i „gładkoskóry błyszczący”). Obaj w stanie wiekowym nieco zaawansowanym. Burzliwy dyskurs dotyczy porównania czasów dawnych (komuna) z dzisiejszymi (wiadomo). „Czupurzasty” chwali aktualia; „gładkoskóry” jest za komuną:

  • Teraz sklepy są pełne. Kupujesz co chcesz. Wspaniale.
  • Ale pieniędzy nie mam. Dawniej w moim fachu się zarabiało, a dziś?
    Za komuny było lepiej.
  • Jak lepiej? Dzisiaj masz własny samochód!
  • I sam za benzynę płacę. Za komuny na rowerze szpanowałem –
    zdrowsze było. Wtedy się żyło!
  • Jeździsz za granicę, gdzie chcesz, kiedy chcesz. Kartę wszędzie płacisz.
  • Ale dolar w Polsce miał wartość. Kto miał dolary ten był pan – nie to
    co dziś. Za komuny było lepiej.
  • Siedzisz i piwko popijasz. Dawniej nawet tego brakowało. Dlaczego
    komuny tak bronisz?
  • Bo wtedy włosy na głowie miałem!

Z autocenzurą jest tak, jak z dwutlenkiem węgla, z którym dzielnie walczymy, bo każdy jakiś ślad węglowy zostawia (w domu, w szkole i w zagrodzie). Niby ten ślad jest, ale go nie ma, bo co najwyżej dym, a nie ślad się uwidacznia. Wiara człowieka uzdrawia, więc płacimy w słusznej sprawie, a nawet jeszcze bardziej. Doznałem „przerażenia” gdy, w nieodległej przeszłości, sam sobie uświadomiłem, że coś takiego z dymem i autocenzurą mi się przytrafia. W tym przerażeniu trwam nadal, chociaż włosy na głowie posiadam. W tej, jakże skomplikowanej, sytuacji postanowiłem, że problem przedyskutuję w środowisku miejscowych intelektualistów. Miało to miejsce w byłej, kultowej kawiarni „Prowincjonalna” (niestety się zlikwidowała, ze względu na małą ilość owych intelektualistów). Pochyliły się głowy nad dylematem: wolność – cezura. Po trzeciej kolejce wyszło nam, że wolność powinna się dobrowolnie ograniczać kiedy zaczyna szkodzić drugiemu. Autocenzura jest lepsza, bo przynosi więcej korzyści samemu się cenzurującemu. Na tym, ze względu na brak środków, dyskusja się zakończyła.

Biegam po miejscowym dziennikarstwie (NS – portale internetowe i coś tam jeszcze). Oczywiście; jest ono, śmiałe, odważne, bezkompromisowe; żadnym własnym ograniczeniom nie podlega. Szukam, z wypiekami na twarzy oraz wewnątrz organizmu, tych materiałów, które chłoszczą, obnażają, ujawniają, czyli ustalają to, co mieszkańców boli i uwiera.
Wypadki drogowe uwierają – słusznie. Złe zachowanie kierowców uwiera – słusznie. Śmierdzi tu i tam – słusznie uwiera. Kibice biją toaletę na wyjeździe – słusznie uwiera. Koty na płoty i znaki drogowe – słusznie. W kulturze „Diabelskie skrzypce” – słuszne, bo z sądeckimi muzykami. Gąsowski (aktor) coś podpisywał – słusznie. Na odbudowę zamku będzie dokumentacja – słuszna. Wybory lokalne się z finansów rozliczają – słusznie. Polują na Florka – niesłusznie! W Piwnicznej „mają smaka” – słusznie. Słusznie, słusznie, słusznie i jeszcze słuszniej i najbardziej słusznie! A o tym, że coraz mniej osób mieszka w NS i dlaczego − cisza. Jakie instytucje, zakłady powinny (mogą) powstać w mieście − aktualnie cisza. Dlaczego tu zarabia się mniej ? Nie – to nie są sprawy godne podniesienia, dziennikarskich pytań, debat. Autocenzura lokalna? Nie, nie − w tym miejscu na Ziemi to się nie zdarza. Tu właśnie wyszedł nowy numer bezpłatnego miesięcznika Urzędu Miasta „Kurier Nowosądecki”. W nim same sukcesy, a dobro leje się stronicami. Tytuł okładkowy: „Razem zrobimy bardzo dużo dla Nowego Sącza”. Od siebie dorzucam: i jeszcze więcej! Czytajcie!!! Pogratulować wydawcy i redaktorom. Grubym słowem chce się rzucić, ale… autocenzura. Do poczytania za tydzień.
Jan Zawił

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Facebook
Instagram

Poprawa dostępności strony