Cięższą podajcie mi … miednicę! (felieton)

Kupiłem buty. Nie żeby stare mi źle służyły. Przeciwnie – dzielnie wspierają mnie w chodzeniu. Znamy się doskonale, dobrze nam razem. Przy nich już nic nie muszę. Po prostu są wygodne, i za to je lubię. To po co mi nowe? Bo mają coś, czego stare nie mają – to kalosze!


Królowa POGODA zafundowała, niektórym poddanym, darmowe parki wodne. Niestety – roller coaster, czasami, staje dęba. Katastrofy się zdarzają. Tym razem woda była silniejsza.
U mnie tylko padało, nawet intensywnie, ale bez powodzi. W każdym razie zrobiło się tak mokro, że przyszedł czas na kalosze, czyli buty, prawie do kolan. Miałem, do wyboru, trzy kolory: czerwony, zielony, niebieski. Wybrałem czarny – kierowałem się kolorem oczu. Nie wiem jak inni, ale ja zawsze wybieram buty, pantofle i sandały pod kolor oczu – własnych i żony. To się sprawdza.
Pochwaliłem się zakupem w rodzinie i wśród znajomych. Liczyłem na dobre słowo, a co najmniej na pochwały. Zyskałem pogardliwe eeee…, gumiaki. Niewdzięczność ludzka, niekiedy, przekracza granice. Poczułem się urażony, razem z kaloszami. Nowe, jeszcze nie używane, a już opluskwiane. To właściwe słowo. Inny rodzaj obuwia można opluwać, ale kaloszy nie – prawdopodobnie odporne na wilgoć.
Jak gdyby na przekór nieprzychylnym językom, produktowi towarzyszyła instrukcja obsługi. Wydrukowana na białym papierze informowała – skusiłem się.
Na początku zostałem powiadomiony, że kalosze służą do chodzenia, za pomocą nogi prawej i nogi lewej. Zwrócono mi uwagę, że użytkowanie dwóch przez jedną nogę jest niewłaściwe. Może to doprowadzić do uszkodzenia produktu, a za to producent nie bierze odpowiedzialności. Wiadomość o tym, że kupiłem coś do chodzenia, ucieszyła mnie bardzo.
W kolejnym punkcie uzyskałem wiedzę, że kalosze są z gumy. Charakteryzuje się ona niską rozciągalnością i ma wysoko ustawiony współczynnik przesiąkowalności (takie fachowe określenie). Tu też pojawiło się ostrzeżenie, że produkt, w całości i we fragmentach, nie nadaje się do spożycia. Nieprzestrzeganie grozi trwałym uszkodzeniem zakupionego towaru, śmiercią, a nawet kalectwem.

Z wypiekami na twarzy i innych częściach ciała, czytałem dalej. W punkcie trzecim, tłustym drukiem, z trupią czaszką, ostrzegano, czego nie mogę robić. Wymieniam: nie wolno chodzić po wodzie (rzeki, morza, jeziora); nie wolno wchodzić do kałuży podeszczowej; wystawiać produktu na długotrwałe działanie deszczu (mgła szkodzi najmocniej); suszyć mokrych kaloszy w piekarniku i kuchence mikrofalowej; wystawiać na działanie słońca, księżyca i poświaty dziennej.

Jednak trzeba być sprawiedliwym – zostało też napisane co mogę. Wolno mi użytkować kalosze zgodnie z ich przeznaczeniem. Po przeczytaniu tego punktu, odzyskałem radość życia oraz satysfakcję nabywcy. W sytuacji ogólnego zagrożenia (np. gradobicie), była to wartość ponad wszystkie inne wartości, przywiązane do każdego innego stanu „pokupnego” (takie fachowe, psychologiczne, określenie).

W tej szczególnej i znaczącej sytuacji postanowiłem „zaużytkować” produkt (takie fachowe, moje, określenie). Założyłem kalosze i udałem się w dal. Początkowo niosły mnie elastycznie. Skręcały ciut w lewo, ale lekką kontrą w prawo udawało się utrzymać kurs na wprost. Niestety – satysfakcji nie odczuwałem. Prawdziwa satysfakcja odbywała się gdzie indziej. Moje losy rozstrzygały się w sztabie kryzysowym. Rzecz szło o to, czy utrzymam się na powierzchni, czy pójdę na dno – piechotą. Rozumiałem to symbolicznie, aliści główny z dowodzących stwierdził, że członkowie mu podlegli siedzą wygodnie w suchym i ciepłym pomieszczeniu. Jako tacy nie mają pojęcia, co czują ludzie, tam, w dolinie nad wezbraną rzeką. W tej sytuacji zarządził, aby przyniesiono miednice, dla każdego po jednej, a dla niego dwie. Każdy z wypowiadających się ma mieć obowiązkowo zanurzone stopy w wodzie, wypełniającą emaliowaną misę. W ten sposób wczują się w sytuację tonącego człowieka i atmosfera będzie zbliżona do rozgrywającego się dramatu. Po tej deklaracji się rozpoczęło.

Dyskutant z prawej, pluskając małymi nóżkami, opowiadał, jak się nalewa wodę do wanny, z zamkniętym odpływem. W ten sposób umoczył temat, ale pluskał dalej. Dyskutant z lewej, dostojnie uderzał jedną stopą, rozpryskując wodę, na wszystkie strony świata. Nie miał nic do powiedzenia, ale rozpryskiwał dalej. Dyskutant środkowy – ten się nie wstrzymywał. Walił obiema nogami w dno miednicy, ze zdwojoną siłą atakując wodę i przeciwników. Używał nazwisk i inwektyw, z taka siłą, że pracownicy techniczni, co chwilę, musieli mu dolewać wody, żeby ciąg dalszy płynnie następował.

Ochotniczy strażak oświadczył, że on się nie umywa i chce zachować pracę. Dla niego dowodzący jest jak słońce w Peru i tylko dlatego pluska cicho. Dla mnie – powiedział – fala miedniczna przechodzi bez paniki i ze stonowanym opóźnieniem. Tu chlapnął łagodnie, ale za to z uśmiechem wszędzie, a nawet na twarzy.

Po chwili nadeszła kulminacja (taka fala). Główny Najważniejszy, tonem nie znoszącym sprzeciwu, zarządził (cytuję): wodę z misy wypić, miednicę na głowę (niby, że to hełm), i do roboty, do roboty – powtórzył z naciskiem na „er”. Transmisja się skończyła, a ja zostałem, z głupią miną, idiotycznym obuwiem i wiarą, że teraz będzie już tylko lepiej.

Miałem szczęście, mnie się udało, możliwe że dzięki kaloszom. Gdzie indziej burze, trzęsienia ziemi, powodzie, gradobicia i polityka. Tego w moim mieście (NS) nie ma, i nigdy nie będzie, pod światłym kierownictwem Ratusza (aktualnie w remoncie). Po prostu u nas jest jak w refrenie, kiedyś popularnej, piosenki:
„… A tutaj spokojnie, a tutaj leniwie / Po cichutku mijają godziny / Jest ogródek, altanka / Cicho gra bababajka / Tutaj wszyscy są bardzo szczęśliwi”.

Nie pozostaje mi nic innego jak tylko się zwrócić, z apelem, do mieszkańców miast, powiatów, województw i kraju – więc z w r a c a m.

OBYWATELE – KUPUJCIE GUMIAKI ! BĘDZIE „JAK ZNALAZŁ” GDY SZAMBO WYBIJE !

Do poczytania za tydzień. – Jan Zawił

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Facebook
Instagram

Poprawa dostępności strony