Kilka razy w roku stawiam się na zebraniu lokalnej grupy pasjonatów, robiących w słowie: pisanym, mówionym, widzianym (TV), oraz zapachowym (internet; śmierdzi). Nie jest to obowiązkowe, ale umowne.
Najpierw należy odwiedzić kolegę (dane osobowe do wiadomości redakcji). Kolega „U” jest „mowny”, czasami bardzo. Po wysłuchaniu historii jego rodziny, prześladowanej przez kosmitów i plotek ze środowiska, co trwa i trwa, (dodatkowo kolega „U” się jąka) odwiedzający uzyskuje informację o miejscu i czasie spotkania. To, na beton, cementuje środowisko, a kolegę „U” macnia w przekonaniu, że piwa się nie kupuje, bo ono samo przychodzi. W sumie, nie jest to najgorszy sposób komunikacji. Na sucho są gorsze.
Rozpoczęło się mocnym akcentem. Minutą ciszy uczciliśmy powiększenie naszego grona. Przybył kolega z telewizji i koleżanka z wygnania. Życiowo trzymali się środka występując jako trójkąt (koleżanka, kolega, środek). W nagrodę zostali przeniesieni na prowincję. Mają szerzyć tolerancję. Dla ocieplenia stosunków zastosowaliśmy ciszę na stojąco. Pojawiły się głosy, żeby spróbować na leżąco.
Otworzył kolega z dziesiątego piętra (miejsce zamieszkania) zabierając głos. Do końca go nie oddał; kurczowo trzymał przy sobie.
- Jako zajmujący najwyżej położone stanowisko przebywania zapytowywuję – tu się poprawił – zapytowuję – znowu się poprawił – zapytuję … uff, jak się koleżeństwo, w nowych czasach, odnajduje. Przyznam – tak powiedział – ja się pogubiłem. To powoduje pomylenia, co teraz się przytrafiło.
Usiadł dostojnie z pozycji stojącej. W tym momencie drzwi się otworzyły i w sposób gwałtowny wtargnęła koleżanka „D” z kokiem, ale pojedynczo. Zdyszana, rzuciła wszystkim w twarz: - Popieram kolegę z dziesiątego w sprawie jego pomylenia! – Trzasnęła drzwiami i rzuciła się w kierunku krzesła, którego nie było.
Atmosfera zrobiła się nerwowa. Chciał ją uspokoić doświadczony redaktor „Gazetki świetlicowej”, który zachrypniętym barytonem, z poziomu zydelka, odchrząknął: - Warunków do grilla nie dostrzegam, ale pokojowe ognisko możemy rozpalić. Parkiet wysuszony; sprawdziłem – dorzucił.
Podskoczył krewki Młodziak (nazwisko); redaktor w średnim wieku: - Ja proponuję zrzutkę na pizzę; najlepiej cztery sery.
- Paszoł won – zaryczał gbur z miejscowego radia, który jest znany z używania języków. – Sery sobie wsadź do kanapki, a włoski wyrób ma być z kiełbasą i ananasem.
- Żeby pachnącą oliwką był polany – pisnęła z kąta redaktorka Mańka, jak zwykle zapatrzona w redaktora z dziesiątego, mimo upływu lat.
- A co na popitkę – wyszeptał redaktor senior w kierunku redaktora Młodziaka.
Po chwili, trzymając swoją, imponująco siwą brodę, osunął się łagodnie do pozycji kucznej.
Kolega z dziesiątego nie zamierzał oddać tego, co wcześniej przygarnął: - Cisza! – zawyrokował. – Zebraliśmy się tutaj, bo ktoś zajumał nam krzesła!
W tym momencie Senior się ocknął i, z zaskoczenia, wydobył ciche pytanie. - To ja…ja nieeee sie…sie…siedzę ? – i przestał się jąkać, a broda mu nadal siwiała.
Koleżanka „D”, ta od wtargnięcia, z wdziękiem słonia zaszczebiotała: - A mnie się zdawało, że krzesło mam pod sobą. Czy jest możliwe, że stoję na siedząco? A może leżę na stojąco? – pytała retorycznie.
Poszedł szum po sali; zatrzymał się dopiero pod sufitem. Długie „uułłaa”, rozeszło się po kątach, aż w końcu wyfrunęło, jak echo, przez otwarte okno. - Mój zydelek jest realny. Ciasny, ale własny – scenicznym szeptem parsknął redaktor świetlicowy.
- Tere fere kuku, strzela baba z łuku – stojąc na jednej nodze wypowiedział się redaktor o niejasnym pochodzeniu. Drugą trzymał w dłoni poprawiając obuwie.
- To jest obrzydliwy maskulinizm – wydała głos feministka i zamachała rękami; inne części miała zajęte. Niestety, jej głos był mało słyszalny, bo procentowo nie poparty żadnymi argumentami. – W moim miesięczniku „Pokrzywka i Pokrzywdzony” takie plugastwo nigdy się nie pojawiło i nie pojawi – ciągnęła dalej.
- A pani to co? – znienacka odezwał się redaktor z dziesiątego piętra (miejsce zamieszkania). – Paprotka do piskowania? – dorzucił.
- Skandal! Skandal! Pani nie rozumie słów, które wypowiada. Pani się po prostu maskinalizowuje! Ryknął radiowiec, a szyby w oknach falami eteru mu odpowiedziały.
- Możliwe, że to nowe rządy krzesła nam zajumały – ocknął się z drzemki redaktor senior. Mimo to dalej wypełniał przestrzeń, w pozycji kucającej.
Dziesiątka (zamieszkanie) nie wytrzymał. Zaczerwienił się cały, nawet w niewidocznych częściach ciała, i wykrzykując słowa bez cenzury (nie można ich przytoczyć) pluł, warczał i wykrzykiwał: - Dosyć oczerniania! Przywracamy normalność! Ja krzesło prawnie odzyskałem! Do niego się uśmiecham, a nie do sera! Krzesło jest takie jak ja go rozumiem, a ja jestem taki jak krzesło chce! O co wam chodzi?
Zapadła głucha cisza przerywana rytmicznym chrapem śpiącego seniora. Na ten sygnał zafalowała cała grupa stojących (w karnym szeregu) miłośników różnego słowa, zawsze wielkich mocą swojego o sobie mniemaniu. Z fali wyłamał się radiowiec. - Panu nie o krzesła, ale o stołki chodzi – wykrzyczał z siebie.
Tego już było za wiele. Wiatr historii zmieszał się z siłą medialnego przekazu. Niestety, w tym dziejowym przeciągu, krzesła się nie odnalazły zgodnie z zasadą: jak krzeseł nie ma, to po prostu ich nie będzie. Mimo przeszkód większość uczestników, zaczęła się do siebie uśmiechać (jak głupi do sera). Zydelek ulotnił się z redaktorem świetlicowy – możliwe, że wcześniej donosił. Sala opustoszała, tylko pozostawiony sam sobie redaktor senior przebudził się na chwilę i po ogarnięciu samotności, mruknął do siebie: - Nawet bez krzesła wszyscy będziemy siedzieć – i znowu przysnął okupując, przydzielony mu, kawałek podłogi (oczywiście w kucki). W moim ukochanym mieście, była kawiarnia Prowincjonalna, (nawet i jej już nie ma). Za to, kolejny raz, uraczono mieszkańców Budżetem Obywatelskim. Sami mogli zadecydować (podobno) na co miasto, w osiedlach, ma wydać pieniądze (4,1ml zł.). No to czytam: warsztaty kulinarne, bezpłatna piłka nożna, Mikołajki, grill, spacer, integracja, drewniana wiata dla grilla, ciepły posiłek opłatkowy, biesiada w ogrodzie, warsztaty z malarstwa dla seniorów, wyjazd do ciepłych wód (baseny) i dalej w tym samym stylu. A ile osób (w dzielnicach) głosowało? Wypisuję z zestawienia wyników: 501, 410, 43, 16, 38, 16, 81, 69, 88, 42, 86, 168, 33, 18, 9, 3, itd. Podobno organizatorami tych działań, które wygrały (przyznano pieniądze), są radni z koalicji, która rządzi miastem. Podobno. No to mamy „wesołe miasteczko”, które się integruje, bawi, „sportuje” i „warsztatuje” dla seniorów. A wszystko to opisze, zachęci, pochwali, zapracowana grupa robiących w słowie: pisanym, mówionym, widzianym (TV), oraz zapachowym (internet; śmierdzi). Do nich, na własne życzenie, także i ja się zaliczam. Jakie miasto tacy pasjonaci. Do poczytania za tydzień.
Jan Zawił