Na marginesie – felieton

Umierają. Pierwszego listopada, każdego roku, to główna refleksja    i najważniejsze słowo. „Przychodzimy, odchodzimy …”. Odwiedziny na cmentarzu, świeczki na grobach najbliższych. Przytrafia się zaduma nad mogiłami, którym czas zatarł wszelkie oznaczenia. 

Żyjemy – śmierć jest częścią naszego życia; to przecież dwie strony tego samego medalu. Czy ma ona postać kościstej istoty, z kosą w rękach (danse macabre – średniowiecze), czy intrygującej, powabnej kobiety (Thanatos – Jacka Malczewskiego), a może smutnej damy w brązach i ze skrzydłami (słynny obraz „Anioł Śmierci – Evelyn De Morgan 1881). Z telefonu trzeba usunąć numery i nazwiska osób, do których już nikt nie zadzwoni. Kilka zostawiam, nie mam jeszcze odwagi by je wykasować. Listopadowy rytuał to tradycja, czy zamyślenie nad samym sobą?

W lokalnych portalach dominują komunikaty o zmianach w kursowaniu autobusów. Taka zachęta, żeby korzystać z komunikacji miejskiej, bo ona zawiezie pod samą bramę cmentarza. Troska o żywych idących na spotkanie z umarłymi? Przecież samo życie lepiej zaprowadzi, i to od razu do środka, do istoty cmentarza. Po drodze kwiatki, znicze, jakieś ozdoby z jedliny – żeby ładnie było.

Czy dusze mają poczucie estetyki, tej naszej, żyjącej? Pewno tak, bo inaczej po co stawiać wyszukane mauzoleum i zbierać liście, które mimo przemyślnych zabiegów i tak spadają na grób, którym się opiekujemy. Sprzątać trzeba, bo co inni powiedzą. Moda na grobach bywa kosztowna – ona dla żywych czy zmarłych? Od paru lat popularne są sztuczne kwiatki, plastikowe, bo tańsze i wyglądają „jak żywe”. Śmierć jest prawdziwa; dusze, mogą się obrazić za to podrabianie.
Święto o świętości podszyte jest przemijaniem. Nie sądziłem, że można o nim żartobliwie, aliści z kulturą, wyszukaniem, smakiem. Jestem marnym wyrobnikiem słowa o małej wyobraźni. Boleśnie doświadczyłem tego stanu przy lekturze kolejnej książki, z obszernej i ulubionej półki „krohanaliów” (jak to będzie po łacinie). Chodzi o ostatnią z wydanych: „Anioł śmierci z kilku stron” Antoniego Kroha. Napisać, że to uczta intelektualna i estetyczna, to jak nic nie napisać. No więc tylko ogólnie: jest o obrzędach związanych ze śmiercią i żałobą. Jest o końcu świata i życiu pozagrobowym. O rytuałach i kulturze (dziwne w czasach węgla, stali, mamony, absurdalnej ekologii). Jakby tego było mało pojawia się poezja: starożytna, ludowa i taka sobie. Iskrzą humorem anegdotki. Jak nie uśmiechnąć się przy naszym Kochanowskim Janie i przytoczonym przez Antoniego Kroha (jedno i drugie nazwisko na „K” – dużą, żeby nie napisać: wielką literą) wierszyku „Nagrobek opiłej babie”. W wątku autobiograficznym pojawia się piosenka śpiewana przez autora i jego kolegów harcerzy w latach 50: „Wesoło było na moim pogrzebie, jeszczem się nigdy nie ubawił tak! Słońce świeciło wysoko na niebie, ptaszki śpiewały na melodię tą: W mogile ciemnej, usia, siusia, W mogile ciemnej, tra la la, W mogile ciemnej trup się rusza, Zamknął powieki, tra la la. (…)”. O poruszonych wątkach etnograficznych nie piszę, bo to erupcja wiedzy i dociekliwości autora. I tak to pan Antoni snuje swoją opowieść w sposób mądry, czasami żartobliwy; nie ucieka od autoironii. Jego stosunek do przedstawionych treści widać (sic!) na zdjęciu pomieszczonym na obwolucie książki – to trzeba koniecznie zobaczyć! Wszystkie recenzje, które znam, są na „tak”. Czytać warto – czytanie nie boli, a przed Krohem „czapki z głów” i mimo jego zapowiedzi, że zamyka pracownię, wołanie: jeszcze, jeszcze i jeszcze.
Na cmentarz z książką? Raczej nie wypada, chociaż z taką do modlitwy można, a już z Biblią nawet trzeba – ale się nie stosuje. Pobyt bez książki prowokuje pojawienie się refleksji, niestety własnych. Duchowe one, czy mózgowe? Duch w mózgu się znajduje, czy mózg w duchu mieszka? Takie filozofowanie, z gatunku prostych (prostackich?) – „jak chłopu na miedzy”.
W tym roku, w kategorii moje refleksje, pojawiło się nazwisko: Zbigniew Szkarłat – zamordowany działacz sądeckiej „Solidarności”. W materiałach Instytutu Pamięci Narodowej czytam: „ Urodził się 25 maja 1943 r. w Nowym Sączu. W 1977 r. ukończył Liceum dla Pracujących przy II Liceum Ogólnokształcącym im. Marii Konopnickiej. Od 1974 r. pracował w Spółdzielni Inwalidów im. Juliana Marchlewskiego w Nowym Sączu jako ślusarz remontowy, a od 1981 r. – mistrz grupy remontowej. I dalej: „Był jednym z organizatorów Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” w Spółdzielni Inwalidów, a w 1981 r. został jej przewodniczącym.[…] Po wprowadzeniu stanu wojennego zaangażował się w organizowanie pomocy dla internowanych i ich rodzin. Po powstaniu Międzyzakładowego Komitetu „Solidarności” (MKS) w styczniu 1983 r., wiosną tego roku włączył się w działalność kolportażową i wydawniczą. Został aresztowany 13 marca 1984 roku, a w trakcie przeszukania SB znalazła w jego mieszkaniu części rozmontowanego powielacza. […] Po wyjściu z więzienia (amnestia) odmówiono mu przyjęcia do pracy i w 1984 r. przeszedł na rentę (odnowiona choroba ucha). […] 2 lutego 1986 r. Szkarłat został ciężko pobity, kiedy szedł na mszę za ojczyznę. Wieczorem około 21.40 odnaleziono go z pękniętą czaszką na ulicy w pobliżu hotelu Orbis Beskid w Nowym Sączu. 5 lutego, po przeprowadzonej operacji, zmarł nie odzyskawszy przytomności”.
Taka sucha, urzędowa, prezentacja postaci. Mnie interesuje to, jakim człowiekiem był pan Zbyszek. Szukam osób, które go znały. Rozmawiam. Z rwanych relacji pozostają niektóre zdania:

  • Zbyszek był porządnym człowiekiem, można na nim było polegać;
  • W szkole był przewodniczącym samorządu uczniowskiego, choć to byli ludzie dorośli. Nie miał kłopotów z nauką. Można powiedzieć, że miał autorytet. Nauczyciele go szanowali, chyba go lubili.
  • On bardzo wierzył w „Solidarność”. Jak zrobili wojnę to zaczął robić podziemne pismo. Drukował i coś, chyba, pisał. Za to go złapali i już do końca nie odpuścili.
  • Wiem, że bardzo był za prostym robotnikiem, za sprawiedliwością, ale interesował się urządzeniem Polski, wyborami, i żeby była demokracja.
  • Jak go znaleźli nieprzytomnego to podali, że był pijany, a Zbyszek nie pił, wzorowy abstynent. Widziałem go w sytuacjach, w których nawet wypadało wypić toast, a Zbyszek nic; taki był.
  • Wszyscy wiedzieli, że go zamordowali, ale nigdy nie wykryto tych, co to zrobili. On nie miał wrogów, tylko władza komunistyczna bardzo go nie lubiła, bo był twardy i nie poszedł na współpracę. Z Kościołem był związany – z jezuitami. Organizował msze za ojczyznę.
    Dlaczego Zbigniew Szkarłat? Bo był porządnym człowiekiem, bo wierzył w sprawiedliwość, bo nie pchał się „do władzy”, bo wolnym słowem walczył z dyktaturą partyjną i wojskową, bo brał odpowiedzialność za swoje czyny, z więzieniem włącznie, bo był patriotą, bo … .
    Kilka lat temu padła propozycja, aby w szkole, w której się uczył, wmurować tablicę; nawet skromną. Dlaczego w szkole? Bo jak rozmawiać z młodymi ludźmi, którzy nie mają pojęcia o przeszłych zdarzeniach, ważnych dla dzisiejszych czasów ? Konkret, uchwytny dowód, liczy się bardziej niż najmądrzejsze słowa w podręczniku szkolnym. Oczywiście, propozycja została tylko propozycją, ale nawet o niej samej, głucha cisza. Pan Zbyszek i wszystko to, za co oddał życie, zostało gdzieś na marginesie. Z roku na rok ten margines większy. Do poczytania za tydzień.
    Jan Zawił

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Facebook
Instagram

Poprawa dostępności strony