Zachciało mi się napisać coś, co wzbudzi zainteresowanie. Że pani „ma” to zrozumiałe, ale co to takiego ta riola, ten riol, to riolo? Czy posiada wzrost, smak, zapach, a może tylko kształt pozbawiony koloru i wyobraźni? Przecież ludzie różnie się ubierają konkurując ze zwierzętami. I jeszcze żeby cisza była i święty spokój, a tu czas niespokojny. W sumie „czekaj tatka latka, aż kobyłkę wilki zjedzą”, takie „obiecanki cacanki”.
Ogólnie, to co powyżej, sensu nie ma. I o to chodzi! Im więcej bzdur, głupstw, idiotyzmu, tym lepiej. Mnie się to rzuciło na oczy i inne części głowy (mózg?) podczas obserwacji otaczającej rzeczywistości.
Pan bije panią i dostaje medal. Szum jak cholera albo jeszcze bardziej. Chodzi o to, że w użyciu były rękawiczki … bokserskie. Na pocieszenie pani też medal dostaje, ale mniej ważny. Rękawiczki zrobiły robotę. Ten pan co zbił panią oficjalnie panem nie jest – jest panią. Nieoficjalnie różnie gadają. Jak jest (było) od urodzenia, publicznie nie ustalono. Całość nazwano „szlachetną walką na pięści”. Sensu to nie ma, aliści zainteresowanie zostało zrobione. Rękawiczki górą!
W wielu miejscach na ziemi – w moim też – żyją (nie krzywdząc nikogo) osoby, nieco, lub bardziej, odbiegające od tego co nazywa się normą. „Biedronki boże”, które „nie sieją, nie żną, nie gromadzą w magazynach, a (…) Ojciec niebieski je żywi”. Jest taki Wojtek; Wojtuś z Rytra, ale w NS zadomowiony. Pojawia się na różnych zdarzeniach publicznych, przyodziany w coś, co przypomina mundur harcerski, strażacki lub wojskowy. Przy muzyce podskakuje, w marszach maszeruje, do miejsc zaprzyjaźnionych wchodzi, siada i coś do jedzenia dostaje. Czasem irytuje, czasem przeszkadza, czasem jest powodem niewybrednych żartów. W miasteczkowej rzeczywistości „jest”. Nic złego w tym nie ma, tyle, że postać Wojtusia urosła do rangi symbolu miasta. Na wielkim muralu jego postać widnieje od wielu lat. Na głównej ulicy (ciąg pieszy), jest małe rondo. Pojawiła się obywatelska inicjatywa, aby nazwać go im. Wojtusia z Rytra. W sondzie lokalnego portalu propozycja wygrała z rondem im. Władysława Jagiełły, a w szranki stanął też Michał Sędziwój (alchemik z NS). Z czasem popularność Wojtusia rosła i ogromniała. W Internecie otwiera wiele okienek, z filmikami włącznie. Gdyby ktoś z mieszkańców NS przypadkowo dostał Nobla, w dowolnej dziedzinie, to i tak Wojtuś z Rytra byłby postacią bardziej rozpoznawalną. Sensu to nie ma, ale postać zainteresowanie nadal robi. Taka gmina!
Onegdaj, w czasach komunistycznej, wszelakiej szczęśliwości, istniały bary mleczne. Nie to, że mleko tam wydawali – ono pochodziło i dalej pochodzi od krowy. Niestety, przyszłość czarno się zapowiada. To zwierzę otworami metan wydziela, a gaz cieplarniany do pożaru planety, mimo ciężkiej pracy rolnika, się przyczynia. Bakterie bronią żwacza wychwytując wodór (H2) powstały z rozkładu włókna oraz łączą go z cząsteczką dwutlenku węgla (CO2) – tak to poetycko jest opisywane. W tych dramatycznych okolicznościach mleko, razem z krową, zostanie zlikwidowane.
We wspomnianych barach wódki nie podawano, ale poranna bułeczka smakowała nie mniej niż tani obiadek (i komu to przeszkadzało?). Tam do zamieszania herbaty służyło to, co udało się zdobyć: widelec (najczęściej), rzadko nóż (tu wieczny deficyt). Czasami szczęście się uśmiechało i można było posłużyć się łyżeczką. To była radość! Łyżeczka nie ze złota ani innego srebra – zwykłe aluminium, ale była; kto ją dzierżył w dłoni był wybrańcem losu; absolutnie. Pojedynczo, oraz grupowo, łyżeczki wyróżniały się dziurką nawierconą w centralnej części miseczki. Ona była na wylot! Mieszało się zgodnie z ruchem wskazówek zegarka dla prawo i lewo ręcznych (w lewo lub w prawo); dzieci mieszały po przekątnej. Nie miało to żadnego wpływu na smak herbaty. Żurnaliści pisali, że po wytarciu podłogi i wypraniu ścierki woda smakowała lepiej, ale to było pomówienie. Podobno na jednym z pochodów, które obowiązkowo odbywały się 1 Maja, pojawił się transparent o treści: „ŁYŻECZKI Z DZIURĄ BUDUJĄ SOCJALIZM”; wszystko dużymi literami na czerwonym tle. Na pytanie: dlaczego dziura, pojawiają się trzy odpowiedzi. Po pierwsze, żeby nie kradli; po drugie, żeby się lepiej mieszało; po trzecie, żeby szokowało. To trzecie przetrwało i na hasło „bar mleczny” łyżeczka się pojawia. Ogólnie to sensu nie ma, ale się przebiło, zapamiętało i w ocenie przeszłości budzi zainteresowanie!
„Nie ma nic złego, co by na gorsze nie wyszło”. Wypomniano mi, że recenzując lokalne, amatorskie przedstawienie nie napisałem, że w roli Belzebuba wystąpił (prawdopodobnie) Przewodniczący Rady Miasta. Naprawdę? Byłem i nie zauważyłem? Wyszło, że nie mam szacunku, a przecież Belzebub jako przewodniczący (albo odwrotnie) na lokalnej scenie budzi zaciekawienie. Ta rola może być szczeblem do kariery. Nawet wtedy, kiedy to tylko szczebelek. Widownia powinna zauważyć. Nazwisko na afiszu figuruje, a osoby, które nie klaskały, zostały rozpoznane. To się może przydać. Zarysowała się szczególna konkurencja z IMIENIEM I NAZWISKIEM UKOCHANEGO PREZYDENTA MIASTA Z PEŁNYM SZACUNKIEM ZAWSZE. Ten, na każdym wolnym skrawku miejskiego papieru, swoje dane osobowe drukować poleca, nie bacząc na prawną ochronę. Podobno ratuszowi zwolennicy rozważali, czy nie drukować uwielbianego wizerunku na każdej płycie chodnikowej. Konkurencja między Belzebubem, a papierem i płytą chodnikową, może być interesująca. Wprawdzie sensu to nie ma, ale zainteresowanie jest i się go umiejętnie pielęgnuje.
Przyznaję się; wszystkim przytoczonym osobom i sytuacjom bardzo, bardzo zazdroszczę – najbardziej łyżeczce. Ja też chcę budzić zainteresowanie! Zgadzam się, że nie o sens w tym wszystkim chodzi. Możliwe, że całe nasze życie jest go pozbawione. Pozostaje tylko zainteresowanie – sobą oczywiście, sobą. Do poczytania za tydzień.
Jan Zawił