Radość mię ogarnęła – felieton

     Radość wielka mię ogarnęła! Doświadczyłem tego, z każdej strony swojego fizycznego istnienia, a także od środka. To się rzadko zdarza, a czasami nigdy. Tym razem nastąpiło. Wiozło mnie „ono” (podobno tak teraz należy wskazywać) z krynickich wód do szlachetnego miasta o historycznej nazwie NS. Podaję w skrócie, bo nadal czekam – z utęsknieniem – aż się  gród rozwinie.

  Do rzeczy – gdzieś tak między szkołą muzyczną,  a rondem Kubusia Puchatka (możliwe, że nazwa jest inna, ale nie zapamiętałem czym się skończyła bitwa o patronat), nad asfaltową i gładką drogą ujawniła się tablica świetlna z kilkoma treściami. Najważniejsza z nich informowała, co następuje (piszę z ułomnej pamięci, więc może być niedokładnie): Witamy w NS – wita mój UKOCHANY PANA PREZYDENT, Z SZACUNKIEM ZAWSZE –  Z IMIENIA I NAZWISKA OCZYWIŚCIE.

  W tym momencie wspomniana radość mię ogarnęła – Pan Prezydent (z imienia i nazwiska) świecił się lamkami na „ledowo” z wyraźną wyrazistością, jasno i zdecydowanie. Można napisać, że błyszczał!

  Niestety – w każdej beczce miodu jest kropelka dziegciu (taka smoła drzewna). Napis znikał pociągając za sobą UKOCHANEGO PANA PREZYDENTA, Z SZACUNKIEM ZAWSZE. To jest niedopuszczalne! Zabierać sprzed moich oczu wizerunek miły i oczekiwany! Zbrodnia na żywej tkance społecznej miasta leżącego nad trzema rzekami. To, że leży, nie jest winą „cieków wodnych”. Na szczęście i po chwili napis z Prezydentem wracał. Niestety znikał, potem wracał, znikał, wracał, znikał, wracał. Mój UKOCHANY PAN PREZYDENT, Z SZACUNKIEM ZAWSZE – błyszczał z przerwami. Jak żyć?

  Ciąg dalszy był prozaiczny; nawet „przyasfaltowy. Wiozące mnie „ono” przystanęło,  na bezpiecznym poboczu, i ośmieliło się odezwać własnym głosem, bez cenzury:  „ciekawe za jakie pieniądze”. Spokojnie odpowiedziałem: „za nasze”. „Ono” się upierało: „ale nazwisko indywidualne”.  Tu się przelało. Walnąłem pięścią w przestrzeń między nami. Wykrzyczałem: „ty pustko intelektualna populizm prezentująca – przewodnik się liczy, a „ty” i „ja” pod światłym przywództwem UKOCHANEGO itd. zdobywamy góry i doliny, w której szczególnie leżymy”.

  Tak teraz trzeba. Zdecydowanie i wyraźne. Przecież rozwijamy się: ogólnie, czyli państwowo, gminnie, miejsko i indywidualnie. Już niedługo każdy będzie mógł wywiesić nad drogą własną tablicę świetlną i z imienia oraz nazwiska witać wszystkich, którzy pod nią przejeżdżają. Będzie można też żegnać – to w bliskości cmentarza. Tylko patrzeć jak na płotach, kominach, ścianach i tablicach pojawią się –  z nazwiskiem oraz dopiskiem, że najlepszy – podobne rozwiązania, graficzne, techniczne i tekstowe. Tylko brać (oczyma) i wybierać (rozumem i kartką). Tablica nad jezdnią to „mały pikuś”. I to jest powodem mojego zaniepokojenia – ta małość. Mam propozycję. Niech wszystkie miejskie rachunki za śmieci, wodę, ścieki, dzierżawę, użytkowanie wieczyste (to nie o cmentarzu), świeże powietrze i oddychanie (czy jakiś pominąłem?) zostaną udekorowane uśmiechem NASZEGO itd. ZAWSZE. Niech gładka i jeszcze bardziej ugładzona nasza, miejska przestrzeń informacyjna (radio, prasa, telewizja i nowoczesny Internet) jeszcze bardziej wygładzą zmarszczki, skasują zadziory wizerunkiem codziennym NASZEGO itd. ZAWSZE. Z tą postacią na pierwszej stronie, głównej antenie itp. będzie im „do twarzy” oraz apanaży na utrzymanie, a o to przecież chodzi. Każdy pływa jak może ; a może „jak orze”.

  Onegdaj  (ten nie był zbyt odległy) jedna czytelniczka (jakże się cieszę, że ktoś jeden/jedna czyta) zapytała: „Czy Pan tak naprawdę czy tylko dworuje”. Odpowiadam – poprzedni cykl moich felietonów miał motto: „bez poczucia humoru nie czytaj – szkoda oczu”. Dzisiaj podtrzymuję go w całości,… no może to co po pauzie bym zmienił na „szanuj wzrok i siebie”. Kończąc: „Bez poczucia humoru nie czytaj – szanuj wzrok i siebie”. Do poczytania za tydzień.

Jan Zawił

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Facebook
Instagram

Poprawa dostępności strony