Wężykiem Jasiu (felieton)

Szkolne zadania domowe są jak kolce. Ich działanie jest bolesne, ale szkodliwość zadań domowych… przerażająca.

Uczeń jako osoba uczniowska ma prawo do wypoczynku po trudach przebywania w szkole. Nieco łagodniej działa placówka ucząca w chmurze, ale też w domu coś odrabiać trzeba. Zagadką pozostaje, czy odpoczynek po szkole „naziemnej” i po „chmurnej” jest takim samym wypoczynkiem, ale to niczego nie zmienia. Osoba uczniowska ma niezbywalne prawo do wypoczynku – kropka.

Inaczej jest z rodzicami. Ci nad zadaniami powinni, a nawet muszą, się pochylić. Przecież małe rączki ukochanej dzieciny nie są w stanie wbić gwoździa do zadanego, przysłowiowego karmnika dla ptaszków. A te ułamki, procenty z odwieczną tabliczką mnożenia do przeciążenia umysłowego prowadzą! Jak szkoła wymaga to niech nauczy, a nie obrzuca uczniów błotem zadań domowych. Wychodzi na to, że tylko rodzice są w stanie odrobić co trzeba i od piekła szkolnego pociechy własne uratować.

A jak rodzice ani „czytaty”, ani „pisaty”? To dzieci do szkoły ich nie posyłają, co sytuację rozwiązuje.

Burza medialna się rozszalała – uczniowie są za, ale popiskują też ci, co są przeciw. Kalekie to, bo nie podnosi tego, co podnieść należy. Szkolne zadania domowe łączyły, ba … cementowały(!) rodziny. Po sygnale dzieciny, co to ją „uczyć kazali”, ruszały rodzicielskie zastępy do odrabiania tego, co zadane.

Z uśmiechem na twarzy rozpoczynało się wertowanie zachowanych, własnych podręczników i notatek – starocie. Pomocą służyły podręczniki i zeszyty aktualnej dzieciny – świeżynka. Z pomocą spieszyli dziadkowie, z papierową encyklopedią pod pachą. Szwagier zasięgał porady u sąsiadki, która studiowała, ale przez męża nie ukończyła (w biologii mocna). Ciotki, z obu stron rodziny, przeszukiwały Internet pomijając oferty matrymonialne. Tak zintegrowana rodzina, gdzieś tak nad ranem, rozwiązywała to, co było zawiązane w rachunkach z tabliczką i stawiała ostatnią kropkę w opisie paprotki.

Średnim porankiem wypoczęte, wyspane dziecię, z odrobionym zadaniem domowym, udawało się do placówki oświatowej, o nazwie szkoła. Rodzina odpoczywała w pracy nabierając sił, przed kolejnymi zadaniami. W niedziele miała wolne – spotykała się „na grillu”.

Od 1883 roku wiadomo, że zamiast do szkoły lepiej udać się do Krainy Zabawek. Tak zrobił Pinokio. Fajnie było tyle, że rosły ośle uszy, potem głowa, a na końcu powstał osiołek. Od tego czasu nauka zrobiła milowe kroki. Pojawiła się „czapka niewidka” i chociaż jest osiołek to widać Pinokia, a współczesna szkoła obraca się wokół jego nosa. Tak wygląda sukces i władza słusznie go eksponuje.

W moim ukochanym miasteczku (jeszcze nie wieś, a już nie miasto – kawiarnie do 18:00) działa 12 placówek edukacyjnych zwanych liceami. W ogólnopolskim rankingu, stworzonym w oparciu o wyniki egzaminów maturalnych przeprowadzonych w 2024 roku, zajęły one następujące miejsca: 180, 247, 267, 321, 407, 716, 1076 … ostatnie 1766. Coś nie tak? Nauczyciele, zadania domowe? A może to co poza szkołami w niby mieście?

Ponieważ pochodzę ze starszych czasów i wyprzedzając epokę nie odrabiałem prac domowych, to piszę „ktury”, „bochater” oraz „kóltóry”. Na dodatek uważam, że jest większe od 0,6 bo razy trzy. Wolno mi – demokracja.

Najważniejsze, że jest dobre samopoczucie i w rządzie (stolica) i na prowincji (tu bywam). I tu i tam ludzie się uśmiechają, a Pinokio-Osioł szczerzy. Zadaniom domowym mówimy „nie”. Świetlana przyszłość przed nami. Wężykiem Jasiu, wężykiem!

Do poczytania za tydzień. Wasz Ość

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Facebook
Instagram

Poprawa dostępności strony