Dzisiaj o publicznych, prowincjonalnych „pisakach”, a raczej o wytworze jednym. Ani on lepszy, ani gorszy – internetowy.
Facet (dziennikarz), który z poziomu okna dachowego ogląda rzeczywistość, ładuje w czytelnika tekstowym smutasem dziwiąc się, że ludzie mają różne poglądy… i je wyrażają! Obrzydliwość. Wprawdzie mogą je okazywać, nawet demonstracyjnie, ale w innych miejscach niż te, które autor odwiedza. Aliści ich spisu nie podaje i można się narazić. Burzą mu estetykę.
Możliwe, że takie pisanie ma na celu wytworzenie nowego, idealnego osobnika. Takowy nie będzie „się wyrażał” po jednej, albo drugiej stronie. Wewnętrznie ma być na „tak” i na „nie” razem wzięte. Na górze uśmiech, na dole smutek – zmiana co drugi dzień. Niekonfrontacyjny ideał. Uśmiechnięty kraj z uśmiechniętymi mieszkańcami, w górach i dolinach, a nawet w depresji (Żuławy).
Zjawisko jest (chyba) częścią lokalnej postawy typu: lepiej nie, bo… (tu wpisać, co tam komu w duszy gra). Z poziomu dachu lepiej pouczać, niż się wychylać. Przecież upadek może być bolesny. Na dodatek częsty brak poczucia humoru po skarpetach ciągnie.
Tak naprawdę nie chodzi o jeden czy drugi tekst, o jednego czy drugiego osobnika parającego się publicznym pisaniem (podobno to sztuka?). Każdy „orze jak może” i niech mu pióro sprzyja, ale taka prowincjonalna ostrożność „żeby się nie narazić” jest jak podmokła łąka, która nie pozwala na szybszy bieg, a co najwyżej na mozolne, trudne i męczące stąpanie. Ruch jest, ale postępu nie widać. Jak mawiali w starożytnym Rzymie: kruk krukowi oka nie wykruka – i o to chodzi.
Co w tej sytuacji? Można pohuśtać się na linie, podrapać tu i tam, w ostateczności puknąć w czoło. Dopuszcza się jeszcze myślenie. Za to spalanie węgla zostało zakazane, a krowa też truje. Pozornie to się nie łączy, ale jest ekologiczne. Wszak planeta płonie!
W czasach słusznie minionych działała jednostka myślowa typu: „milicjant”. Odłamki występują we fragmentach rzeczywistości. „Ciant” się nie zdarza, za to „mili” pozostało.
Co lepsze – słowo mówione czy pisane? Znana jest opowiastka, w której zmęczony osobnik zobaczył na drewnianym płocie napis o treści: „pani B to jest duża d…”. Chciał pogłaskać (z miłości do B) i … drzazga boleśnie w dłoni mu została. Od tego zdarzenia w słowo pisane nie wierzył. A co z jego stosunkiem do pani B ? Kroniki tego nie odnotowały.
W tej złożonej i nader skomplikowanej sytuacji wszystkim czytającym (ten tekst także) pozostaje tylko samodzielne myślenie. Trudno!
Do poczytania za tydzień. Wasz Ość