Miasto nareszcie odetchnęło. Zakończył się jesienny festiwal teatralny, z przyległościami (jesień kulturalna). Na dodatek, w mieście najbliższym, które szczyci się identycznym eventem, też zapadła kurtyna po ostatnim przedstawieniu. Okoliczne zakłady pracy pozostały z niewątpliwą satysfakcją, że swoją kasą zasiliły budżety paru warszawskich teatrów.
Podobną satysfakcję, a może większą, mają też indywidualni nabywcy biletów. Wspierać teatry w mieście stołecznym, Krakowie, Wrocławiu, Supraślu, to zaszczyt, i powód do chwały. Teatry mają kasiorę – widzowie wspomnienia. Dobry interes.
Dawno temu, ale nie za górami i nie za lasami, było podwórko. To taka pradawna przestrzeń między domami, a czasami nie. Kiedy pojawiły się bloki, zamiast domów, podwórka znikały. Na wspomnianym podwórku, stał trzepak (takie urządzenie z rurek służące do trzepania dywanów; wtórnie wykorzystywane przez dzieci do ćwiczeń gimnastycznych i zeń spadania). Nie wiadomo kiedy i dlaczego pojawiła się dziewczynka o wdzięcznym imieniu Genia (z Warszawy podobno była). Pewnego dnia zaczęła wieszać, na trzepaku, jakieś chusty, stare płachty, fragment koca i jeszcze kilka innych materiałów w różnych kolorach. Kiedy zaciekawienie wzięło górę i okoliczne dzieciaki zbliżyły się do tego dziwactwa, części materiałowe rozsunęły się, jak kurtyna, i ukazała się pacynka zrobiona z dużej skarpety. Przemówiła głosem królewny – przypominał on nieco głos Geni. Zaczęło się przedstawienie, a byli tam król, dworzanie, żaba i zła czarownica. Co tam się działo! W końcu książę całował żabę i królewna skarpeta oddawała mu rękę machając kciukiem. Dziecięca widownia wrzeszczała: jeszcze, jeszcze. Genia ściągała rozwieszone materiały, i ze skarpetami (aktorami) znikała w przepastnych czeluściach przylegającego do podwórka domu.
Z czasem dzieci rosły, podwórka malały, a Gania rozpłynęła się w czasie i przestrzeni. Szeptano, że wróciła do Warszawy i tam doroślała. A co z pozostałością? Mali widzowie stali się dorosłymi mieszkańcami. Zarabiali, wydawali, wchodzili do ważnych rad i z nich wychodzili. Różnie bywało, aliści miłość do oglądania przedstawień teatralnych w nich pozostała. Tyle tylko, ze połączona z podwórkiem, trzepakiem, a może i Genią. Ich pragnienia zaspakajał miejscowy teatr amatorski, bo spełniał wymagania (podwórko, trzepak, Genia). Więcej nie było trzeba. Chodzili, klaskali, a że postaci sceniczne czasami przypominały pacynki, wchodzili w stany prawie euforyczne. Występowali członkowie bliższej i dalszej rodziny; oklaskom oraz zachwytom nie było końca. Wkoło świat się zmieniał, doskonalił, teatry wszędzie wydoroślały, sprofesjonalizowały się (czasem dziwaczały), ale w mieście NS niezmiennie dominowała szlachetna tradycja Geni i swojskiego podwórka. Tak było, jest i zapewne będzie. A miejscowa władza? Zadowolona – działalność kulturalną ma obskoczoną (otoczoną ze wszystkich stron). Wykazać się może jedną i drugą sztuką spod trzepaka i wmawiać zachwyconej widowni, że to jest dla ich dobra i zadowolenia. Na dodatek aktorom amatorom się nie płaci – czysty zysk.
Wszyscy amatorzy to miłośnicy; kochają, ale nie potrafią (zdarzają się wyjątki). Lekarz jest profesjonalistą, ale można korzystać z porad znachora. Efekty działania tego drugiego prowadzą do uspokojenia … wiecznego (zdarzają się wyjątki?). Każda szeptucha to ratunek dla naszej służby zdrowia. Lekarz (medyk) nie jest nam potrzebny! Ktoś się nie zgadza? To dlaczego nie walczy, nie zabiega na rzecz powstania teatru zawodowego (bez likwidowania działalności amatorskiej). To dlaczego pozwala, aby pieniądze miejskie (urzędowe i prywatne) zasilały teatry zawodowe z innych miast? Dlaczego za profesjonalistę uznaje znachora?
Miejscowi macherzy od kultury chwalą się publicznie. Dumą napawa ich wymienianie nazwisk znanych aktorów i aktorek, którzy przygodę z teatrem rozpoczynali, jako uczniowie, w NS (ruch amatorski). Wyszli stąd – a ilu wróciło? Nikt; bo nie ma po co. Miasto wydało jakieś środki na ich wczesną edukację (zajęcia teatralne, przedstawienia amatorskie itd.) i te pieniądze do kasy miejskiej (też mieszkańców) już nie wróciły. Dobry interes.
Kult amatorstwa teatralnego ma się dobrze (o innych dziedzinach nie piszę, bo miejsca by nie wystarczyło). No to mam propozycję. Niech znany z IMIENIA I NAZWISKA, UKOCHANY PREZYDENT MIASTA, Z PEŁNYM SZACUNKIEM ZAWSZE, porzuci posadę ratuszową, wróci do dawnego zajęcia, a kierowaniem sprawami miasta zajmie się (jako kochający miasto) po amatorsku. To nic trudnego! Tak jak aktorzy amatorzy przychodzą np. dwa razy w tygodniu i próbują np. po trzy godziny, to i UKOCHANY PAN PREZYDENT, Z SZACUNKIEM ZAWSZE, będzie dwa razy w tygodniu po trzy godziny decydował o drogach, rondach, finansach, szkołach i innych, ważnych sprawach. Jakieś rezultaty pewno będą. Podejrzewam, że gorsze, niż premiery teatru, aliści czystość intencji, że co amatorskie to najlepsze, zostanie zachowana.
Warto dorzucić, że miejsce do działań teatralnych od dawna jest i miasto go w pełni utrzymuje (MOK). Trzeba tylko wyłożyć środki (już daleko mniejsze) na zatrudnienie (stopniowe) zawodowych aktorów. Słowem: trzeba stworzyć (powołać do życia) INSTYTUCJĘ ARTYSTYCZNĄ, to co teraz istnieje to instytucje kultury – a to inne zasady działania, inne cele i inne podstawy prawne. ODWAGI! Trzeba stworzyć instytucją artystyczną, takich w mieście nie ma, chociaż istnieją w Krakowie, Tarnowie, Zakopanym, Rabce.
No i co? Nic. Zapewne to głos „wołającego na puszczy”. Dotychczas pojawiały się głosy, że nie ma pieniędzy, że zniszczy się ruch amatorski itd. No cóż, i tak ładuje się mnóstwo kasy w przedsięwzięcia o niskiej wartości (patrz początek). Profesjonalne przedsięwzięcia artystyczne tylko pobudzają, wzmacniają ruch amatorski – tak jest wszędzie!
A dzisiaj? Dzisiaj dominuje duch podwórka; większości mieszkańcom i władzy z tym dobrze. Zresztą do wspomnień nie można się przyczepić. One dobre są, miłe są, szlachetne są i ogólnie są – szacunek im się należy. A w miejscowym, amatorskim ruchu teatralnym sentyment do Geni (podobno z Warszawy) trwa i pewno trwać będzie. Do poczytania za tydzień.
Jan Zawił
Jeden z lepszych felietonów!