„A może byśmy tak, najmilszy / wpadli na dzień do Tomaszowa […]”
Tak przed laty śpiewała zjawiskowa Ewa Demarczyk. To nieco zmieniony fragment z wiersza Juliana Tuwima, o którym napisać: „znakomity poeta”, to tak jakby nic nie napisać. Jeszcze Zygmunt Konieczny, wybitny kompozytor muzyki teatralnej oraz piosenki literackiej i mamy wybitną trójkę kultury polskiej. Samo się nie zrobiło, jest i prawdopodobnie przetrwa (warto posłuchać i poczytać).
OPIS
Zachciało się władzy miejskiej NS (przeszłej i aktualnej) żeby upowszechniać kulturę w mieście. Ściąga tedy artystów (sztukę) z całej Polski, a czasem nawet z krajów obcych za nasze pieniądze z podatków i oczywiście za bilety. Schlebia przy tym tak zwanym „gustom większości” grzejąc się propagandowo (liczne przykładu na afiszach, plakatach, programach, stronach internetowych i innych dekoracjach – pełno tego). Działa zasada: mówisz – masz ; oczywiście jeżeli zapłacisz (podatki, bilety). Dla jasności; „gusta większości” należy szanować – i tyle! Jest więc co jest – mamy co mamy; szału nie ma, bo trudno zaliczyć wybór „misek” do wydarzeń artystycznych. Jesień teatralna to w większości głupiutkie komedyjki o marnej jakości, ale śmichy, chichy są! Zdarzają się wyjątki – przez przypadek – a nie systemowo.
SZCZEGÓŁ
Jest w mieście teatr amatorski fatalnie nazwany „robotniczym”, z jak na ironię przylepionym patronem (wielkim artystą), który z nim nie miał nic wspólnego. Przeciwnie – działał w konkurencji (też amatorskiej). Historia ma swoje prawa, aliści warto wiedzieć. Organem prowadzącym jest MOK. Jak ta maszyneria działa? Zgłaszają się ludzie „z ulicy”, którzy chcą „zagrać”. Dobór (wybór) chadza różnymi drogami – czasem jest to casting, czasem wprowadza koleżanka, kolega, czasem tradycja, bo dziadek, wujek i rodzina. W rezultacie zbiera się grupka osobnicza, z chęcią na ustach o szlachetnych zamiarach. Instytucja zapewnia pomieszczenie na próby i przedstawienia oraz kogoś nazywanego reżyserem, a czasem nawet opłacanego, faktycznego reżysera – robota rusza. Ludzikowie, godni pochwały, zbierają się (najczęściej wieczorami – bo po pracy) i ćwiczą, układają, próbują. Trwa to, powiedzmy, 2 do 3 godzin dwa, a w sprzyjających warunkach organizacyjnych, trzy razy w tygodniu. Są nieobecności, spóźnienia i inne takie zdarzenia burzące zbiorowe współdziałanie. Zrozumiałe, bo priorytetem jest praca zawodowa i zdobywanie środków na utrzymanie. Teatr, to szlachetny, ale tylko dodatek. Streszczając: w tygodniu 4 albo 6 godzin poświęcamy na próby. Próbujemy (przypuszczalnie, czyli teoretycznie) trzy miesiące (może być krócej lub dłużej, ale nie za bardzo). Premiera – oklaski, pełny sukces, a przynajmniej tak „się mówi”. Administracja, czyli MOK sterowany z Ratusza, odnotowuje „kawał dobrej roboty”, bo teatr upowszechniła i stworzyła coś, co w jej mniemaniu jest sztuką; robotą w kulturze.
A MOŻE BYŚMY TAK …
No to „w temacie szczegółu”. Istnieje taki wynalazek jak Teatr Bogusławskiego – teatr zawodowy. 19 listopada 1765 król Stanisław August Poniatowski powołał pierwszy stały skład zawodowych aktorów, a nazywano ich "Aktorowie Narodowi Jego Królewskiej Mości". Kawałek historycznego czasu i to działa do dzisiaj! Poważnie – ale nie wszędzie. U nas nie. A jak funkcjonuje? Ludzikowie mili przychodzą nie „z ulicy” tylko po szkole (taka zawodówka ucząca zawodu aktora). Potrafią przykręcać „teatralne śrubki” i zbudować „teatralny silnik” – tego ich nauczono, a oni się starali. Jak przyszli to pracują – aktor na etacie musi odrobić osiem godzin dziennie przez pięć dni w tygodniu, a to daje już 40 jednostek czasowych. To może być różnie układane, ale podstawowy schemat działa tak: 4 godziny prób (rano lub wczesnym popołudniem) i 4 godziny wieczorem, poświęcone na grany spektakl. Na dodatek wszyscy muszą, a nie tylko chcą (bo to praca) i się od nich wymaga (jakość pracy). Dodatkowo – jest zaangażowany (zatrudniony) zawodowy reżyser i cały sztab pomocników od ubiorów scenicznych, oświetlenia, dekoracji itd. (też zawodowcy w pracy).
JEDNO DO DRUGIEGO
„Jak się ma pięść do nosa?” W mieście i w domniemaniu Ratusza (MOK) bardzo dobrze. Wszędzie to jest sprzeczność, ale tutaj nie; a chodzi o wmawianie sobie i szanownej miejskiej publiczności, że teatr amatorski to to samo co teatr zawodowy – bo sztuki wystawia. Ludzie przychodzą – to o co chodzi? Zestawiamy umiejętności amatora i adepta szkoły teatralnej – to jak „pięść do nosa”. Poziom artystyczny (fachowy wynikający z zawodu) i poziom wynikający z dobrych chęci amatora – „pięść do nosa”. Zdarza się, że amator na scenie robi wrażenie jeżeli jest sobą, nie gra, nie wykonuje roli, ale jest tym, kim jest. Aktor zawodowy gra, czyli „robi” rolę. Dzisiaj, na scenie, jest piekarzem, a jutro (inne przedstawienie) zbrodniarzem. „Robiąc” zakonnicę w jednej sztuce, aktorka jest królową w innej. Zawodowiec potrafi to robić, bo zna stosowne narzędzia i się nimi posługuje. Amator jest tylko sobą jeżeli ma być na scenie prawdziwy. Znam aktorów amatorów z długoletnim stażem (cieszą się nawet uznaniem), którzy w każdej sztuce są tacy sami, bez względu na rolę, w której ich obsadzono. Warsztat aktora zawodowego i amatora – „pięść do nosa”. Anegdotycznie: ponoć w miejscowym, amatorskim spektaklu widziano Przewodniczącego Rady w roli Belzebuba. Nie ustalono czy pojawił się tam z castingu czy administracyjnego nakazu. Jednak na pewno nie był sobą – to przecież w realu sympatyczny, nasz człowiek. Belzebub i Przewodniczący – „pięść do nosa”. Spuśćmy zasłonę milczenia nad dalszymi porównaniami.
CIĄG DALSZY
Teatr amatorski to tylko przykład (może najbardziej dostrzegalny, dlatego wokół niego się kręcimy). Wyznaczona objętość felietonu została wyczerpana. Szykuje się więc kolejny odcinek, w którym: finanse (kasiora na teatr i kulturę), istota działań dla funkcjonowania miasta (po co to wszystko), propozycje z cyklu „a może byśmy …” i pewno coś jeszcze. Do poczytania za tydzień (jak dobrze pójdzie).
Jan Zawił