Prezes nie pochodził z wyboru. On w ogóle nie pochodził tylko przyjechał. Właściwie to był przywieziony. Złośliwi podszeptywali, ze miał giętkie kolana, co ułatwiało mu przemieszczanie się w pionie. W poziomie był raczej przesuwany. Jak przystało na porządnego demokratę zadomowił się szybko.
Takie postaciowe przypomnienie pojawiło się u mnie wcześnie rano. Nie bardzo wiem po co i dlaczego. Pośrednim wytłumaczeniem może być cisza – cisza wyborcza drugiej tury, aliści pierwszego wyboru. Siedzę nad kartką w komputerze i nie wiem co dalej. Kto to wie?
Ten prezes nie był specjalnie uczony – tak szeptano. Jego zaletą było to, że potrafił się ustawić przodem do słońca. Tryskał opalenizną o każdej porze roku. Możliwe, że był ciut podkoloryzowany, ale z oddali nie było tego widać. Ciągnął za sobą aurę niedostępności. To znacznie podnosiło znaczenie, wzbudzało szacunek oraz podziw w całej okolicy i okolicznych wioskach sztuk jeden.
Ogólnie zastanawiano się od czego jest ten Prezes. Powstały dwie wersje; jedna, że od wszystkiego, a druga, że do niczego. To rozpalało namiętności do tego stopnia, że powstały dwa obozy: przed wodą i za wodą. Jako kronikarz muszę zaświadczyć, że ta woda to nie rzeka strumienna wartka, jeno ciurkający bajorek przy opadach deszczu – ścieczek taki nasz, ukochany, nieperfumowany. Dawniej to morza i rzeki bywał – nie to co dzisiaj!
Zdarzyło się tak nadzwyczaj, że rzeczony Prezes miał zabrać głos – tylko głos, bo mógł zabrać coś ważniejszego. Przygotowania szły wartko aczkolwiek swoim rytmem. Przemówienie się pisało przez niezastąpioną panią Hermenegildę, z panem Zenobiuszem pospołu. U Prezesa też się przygotowywało z aromatyczną poranną kawą i wieczornym koniakiem – normalka. Nadszedł stosowny dzień i zebrali się zebrani od kołyski do stanu przedpogrzebowego. Prezes wyszedł, ogarną całość władczym wzrokiem, bez okularów, i zaczął milczeć. Te chwile szczęśliwości trwały i trwały. Na zakończenie Prezesowi opadły spodnie. Wydarzenie odniosło kolosalny sukces, co było do przewidzenia, oraz weszło w duszę społeczności.
Od tej pory postać Prezesa jawi mi się jako obiekt niezniszczalny. Prezes był, Prezes jest i Prezes będzie.
Zdarzyło mi się – napiszę, że przypadkiem – rozmawiać z kobietą. Pomyłki nie mogło być żadnej, bo całym swoim wyglądem potwierdzała to, co wyznałem powyżej, a nawet jeszcze bardziej. Już od samego początku żałowałem, że tylko rozmawiamy, ale i tę sytuację przyjąłem ze zrozumieniem; nawet z niejaką satysfakcją. Poszło (jak zwykle) o nieistnienie teatru zawodowego w gródku między trzema rzekami (NS dla wyjaśnienia). Po prawdzie wysłuchałem relacji z kolejnej premiery teatru amatorskiego z wielkim zachwytem. Nie , że premiera była z zachwytem, nie, że ja słuchałem, z zachwytem, ale relacja, czyli opowieść była z zachwytem. Możliwe, że ta niejasność nieco zaciemniła sytuację chociaż całość była piękna (jak to kobiety potrafią). Gdzieś tak pod koniec przyjemności pojawił się niespodziewanie sam pan Prezes, ale jako coś uduchowionego. Cały (jako zjawa) zmieścił się w realnym, ostatnim zdaniu: zawodowy nie jest nam (mieszkańcom) potrzebny, bo amatorski jest znakomity.
Moja postać słuchacza nie mogła wyjść z zadziwienia – czy instrument niestrojny, czy się muzyk myli?
Wychodzi, że to moja obsesja. Za każdym razem, kiedy o teatrze idzie, pojawia się wiecznie żywe (mimo swojej przejrzystości, co charakterystyczne jest dla ducha) przekonanie, iż amatorski wystarczy, bo z tradycjami. Ten pogląd, jak transparent, przylepiony jest do wyskakującej w tych momentach (nie wiadomo skąd) uduchowionej postaci Prezesa i chociaż jego samego nie ma, to jest i dobrze się trzyma. Tak ludzkość miejscowa ma i co większości zrobisz – nic.
Po paru dniach, podczas spacerującej czynności, w miejskim parku, dopadł mnie ten sam, nadzwyczaj przezroczysty Prezes. Wyskoczył zza okazałego drzewa, które było twarde i realne (sprawdziłem). Ten kontrast (jest – nie ma) pobudził u mnie myślenie, a było ono (przyznaję) przerażone. Doszły mnie wstępne zapowiedzi szpiegowskiej (może śledczej) publikacji książkowej o naszym, opromienionym sławą przy głównej drodze, Miasteczku Multimedialnym. A tam (…) „Sekcja zwłok upadłego Miasteczka Multimedialnego, które miało być zbawieniem dla regionu, a jest trupem do którego nikt nie chce się przyznać”. Podobno jesteśmy umoczeni (wszyscy!) na 140 milionów ze Służbami w tle. Podobno jakiś pomnik, czy pomniczek, ze spiżu ma się roz… przestrzenić w drobny mak jako wynik bezkompromisowego dziennikarskiego śledztwa Pawła Zastrzeżyńskiego (autor). A za tym tytułem („MIASTECZKO – CZYLI AMERYKA PO NASZEMU”) pokazuje się uśmiechnięty Prezes i wszystkich w garści trzyma.
Felietonista (podobno) nie ma informować, ale kształtować opinię i komentować rzeczywistość. Możliwe, aliści jak to robić kiedy Prezes w mentalności ogólnej dobrze się trzyma. Zmiany były, wybory były, a Prezes , jak go przywieźli tak jest (może tylko bardziej przeźroczysty). To jak kształtować? Może tylko tak – egzorcysty (nawet świeckiego) nam potrzeba! Egzorcysty! Do poczytania za tydzień.
Jan Zawił