Zachciało się – felieton

            Zachciało mi się powiesić (przez firmę „wieszającą”) na słupach i tablicach ogłoszeniowych plakaty promujące wydarzenie nazywane przedstawieniem teatralnym. Może nieco przesadzam, z tym wydarzeniem, ale się zachciało i to jest pewne.

            Istnieje takie rutynowe działanie: teatry, zrobiony spektakl,   pokazują publiczności (najczęściej)  i jakaś grupa ludności powinna się o tym dowiedzieć. W tym celu uruchamia się zjawisko, nazywane  „reklamą”, a w języku wyszukanym „promocją”. Dzisiaj to działa wszędzie, w Internecie, telefonie, gazetce ściennej, a nawet na płocie. Jednak od dawien dawna służą do tego tak zwane słupy i tablice ogłoszeniowe, a  mnie się zachciało.

            Miałem już jakieś doświadczenie, z tym „wieszaniem”. Przed paroma laty umawiałem telefonicznie czas i cenę. Dostarczałem plakaty do miejscowej firmy i one (plakaty) pojawiały się na słupach – proste. Biorę telefon, wystukuję numer – odbiera miły kobiecy głos – firmy już nie ma, się nie zajmujemy.

– To kto?

– Nie wiem, ale na słupach została nalepiona informacja. Prawdopodobnie przejęło miasto (chodzi o NS).

            Zdarza się. Wsiadam do samochodu i przedzieram się przez korki do centrum, bo tam (zapamiętałem !) stoi słup ogłoszeniowy. Rzeczywiście – mam nazwę nowej firmy i telefon. Afisz był czytelny, średniej wielkości z czarnymi literami i cyframi na białym tle. Jest piątek – po godzinach pracy; nic nie załatwię.

            Poniedziałek – numer w telefonie (do nowej firmy) i sygnał zajętości. Ponawiam po pięciu minutach – zajęte. Po kolejnych – zajęte (gorzej jak do przychodni lekarskiej!). Upieram się; dzwonię bez przerwy – udaje się.  Miły i grzeczny kobiecy głos informuje, że owszem, aliści jest już 15:00, a ona pracuje do tej godziny i właśnie wychodzi, bo „ma autobus”.

– Proszę zadzwonić jutro.

Wtorek (średnie rano) – dzwonię jak wyżej. Już koło południa uzyskuję połączenie.  Od razu pytam gdzie przywieźć plakaty, bo zależy mi na czasie.

– A jakie miasto?

Zatkało mnie.

– Dzwonię z NS, a pani gdzie odbiera?

Ustalamy przez chwilę, że gdzieś w Polsce (miałem strachliwe podejrzenie, że w Rosji, bo czas niespokojny i wojenny). Lekko zdziwiony pytam co mam dalej zrobić, żeby załatwić sprawę. Jest odpowiedź (grzeczna):

– Pan prześle na nasz internetowy adres krótkie zamówienie. Ja (ten głos), zwrotnie, prześlę formularz, który należy wypełnić i odesłać; formularz w PDF.

Zgrzytam zębem o ząb, ale jestem zdeterminowany. Potwierdzam, że zrobię, wypełnię, odeślę natychmiast. Jest wtorek, a spektakl za tydzień. Bardzo mi zależy, żeby od jutra afisze na słupach wisiały. Chwila niepokojącej ciszy.

– Ale my mamy inną politykę firmy. Przyjmujemy zgłoszenia do 12:00 w piątek.  Zgłoszone i opłacone wydruki wiszą od poniedziałku do niedzieli.

Zamurowało mnie.     

– Ale ja chcę od jutra do niedzieli, jak się dłużej nie da. Jeden dzień przed spektaklem (poniedziałek) to nie ma sensu! Proszę to uwzględnić.

– Nie mogę samodzielnie podjąć decyzji. Jest wprawdzie forma ekspresowe (wyższa cena), ale muszę to skonsultować z szefem, a jego teraz nie ma – jest na konferencji.

– Kiedy będzie?

– Może za dwie godziny, ale nie obiecuję. Oddzwonię.

Z lekką „nerwozją” w czaszce i górnej części ciała załatwiam inne sprawy, przemieszczając się samochodem. Jest gorąco; korki. Po godzinie czternastej jestem w domu. Sam dzwonię. Tradycyjnie czekanie. W końcu jest miły i życzliwy głos:

– Decyzja pozytywna. Wysłałam formularz. Proszę wypełnić i odesłać.

Sprawdzam pocztę. Zgadza się. Jest wiadomość z formularzem (PDF). Otwieram, wypełniam. Chcę odesłać – dane w formularzu znikają. Ponawiam – znowu źle. Konwertuję ten cholerny PDF – dalej coś nie gra. W końcu  się udaje (jednak PDF).  Jestem spocony, ręce mi lekko drżą, bo czas ucieka, a przed 15:00 muszę wszystko zakończyć. Na szczęście, prawie błyskawicznie, jest poczta z kontem bankowym do wpłaty. Wchodzę do banku – robię przelew. Pobieram potwierdzenie i wysyłam do firmy.  Do końca ich pracy zostało 10 minut.  Po chwili jest poczta z potwierdzeniem:

– Wszystko w porządku.

Ale gdzie mam dostarczyć te cholerne plakaty? Dzwonię. Miły i życzliwy głos wyjaśnia, że mam to zrobić (dostarczyć) do punktu w NS! Proszę o numer telefonu i adres.  Miły głos podaje. Po chwili dostaję e-maila z tą samą wiadomością. Jest 15:00.  Dzwonię na sądecki numer. Na szczęście pracują do 18:00.  Mogę podrzucić plakaty. Jadę – podwójne korki, bo „po pracy”, a punkt w centrum. Parkuję parę ulic dalej. Tylko tam znajduję wolne miejsce. Idę, docieram, wchodzę, dostarczam plakaty. Odetchnąłem z ulgą, ale  przezornie pytam:

– To od jutra będą wisiały?

– Nie; od najbliższej niedzieli.

Zaniemówiłem. Tłumaczę, że ekspres i tak dalej. Pan życzliwie odpowiada, że on i jego firma tylko przyjmują, a lepi na słupach i tablicach ktoś inny. Na dodatek nie ma potwierdzenia mojego zlecenia. Znowu tłumaczę, pokazuję potwierdzenie przelewu. Pan w dalszym ciągu jest życzliwy i dzwoni do firmy, która gdzieś w Polsce. Wyjaśnia. Dostaje odpowiedź, żebym czekał, bo muszą sprawdzić. Po chwili jest informacja – wszystko w porządku. Od jutra plakaty będą wisiały. Udało się. Jestem tak szczęśliwy jak mąż po rozwodzie (może też być żona).

            Nie mam żadnej pretensji do firmy (gdzieś w Polsce). Było życzliwie, miło, tyle, że kłopotliwie. Miasto NS, które prawdopodobnie jest właścicielem słupów i tablic reklamowych wynajęło je komuś na drugim końcu kraju. Tam przyjmują zgłoszenia i opłaty, żeby tu coś zawisło. Na końcu i tak ktoś tutejszy nalepia. Po drodze należy wykonać kilka operacji telefonicznych i internetowych. Mnie to zajęło cztery dni; o nerwach nie wspomnę. Paranoja. Kłopot mają mieszkańcy, a nie Urząd Miasta. Domyślam się, że obsługa słupa jest czynnością trudną, skomplikowaną i zapewne niedochodową. Zachęcam mojego UKOCHANEGO PANA PREZYDENTA NS Z SZACUNKIEM ZAWSZE, żeby mu się zachciało (osobiście, a nie przez urzędników) zamieścić na słupach i tablicach reklamowych swój wizerunek z miłymi słowami skierowanymi do mieszkańców. Pan to zrobi (zamówi), a potem porozmawiamy. No chyba, że czekają ważniejsze sprawy. Do poczytania za tydzień.

Jan Zawił

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Facebook
Instagram

Poprawa dostępności strony