Lotniska się zachciało jak naród w potrzebie! Nazbierało się tego złego: zboże, prąd, kredyty, rura i na końcu… kura. I to jest właściwa perspektywa.
Już sama nazwa miejsca, w którym nowe lotnisko ma powstać, jest podejrzana. Czy coś dobrego może zbudować w Baranowie? Podobno nie da się dopasować lotniska do nazwy i odwrotnie – szkoda. Na razie są protesty na „tak”. To nielogiczne – protestuje się na „nie”.
Lotnisk mamy parę. Porozrzucane od gór po morze, a na centralnej równinie sąsiadują dwa. Jedno nawet groszem wspiera tych, którzy z niego startują i lądują. Dopłaca za to, że im się udaje. Wszystko w imię gospodarności. Lotnisko główne („na stolcu”) w nocy nie działa. Miejscowej ludności we śnie przeszkadzać nie wolno – stolica.
Z mojego prowincjonalnego miasta do lotniska jest blisko, ale ono trawą zarasta i kosić trzeba. Zdarzyło się (za komuny), że wylądował na nim wojskowy odrzutowiec. Z powodu stosownego święta, ku jakiejś chwale, też odleciał.
Miejscowe kroniki zanotowały, że pojawił się odważny Prezydent Miasta i samolotem, z miejscami do siedzenia oraz pasażerami (delegacja), do stolicy kraju się wybrał. Areoplan, który ze starości powinien się roz…lecieć, przetrwał. Ogłoszono, że eksperyment, czyli otwarcie prowincjonalnej linii lotniczej, został zapoczątkowany. Niestety, dalszych działań nie zastosowano. Podobno inicjatorzy dali na mszę, we wszystkich kościołach. W ten sposób podziękowali za cudowne ocalenie pierwszej i jednocześnie ostatniej delegacji. Lotnisko nadal jest koszone – komuny (podobno) już nie ma.
Dawniej półkoszek, czyli pojazd z napędem biologicznym (moc jednego konia), przemierzał dostojnie pola, lasy i jeziora. Podróżujący osobnik, płci obojga, podziwiał przyrodę. Zaprzyjaźniał się z nią, nabierając cech świadomego ekologa. Na polach i w lasach oprócz wiatru słychać było bzyczenie zapylaczy, a nie warkot silnika. Niestety – człowiek zaburzył ekosystem. Krowy, na widok pierwszych samolotów, kwaśnym mlekiem doić się zaczęły. Przerażone ptaki do ciepłych krajów zawracały.
Zaćmienie umysłowe kazało ludziom latać po świecie. Do takiego bezeceństwa dopuścić nie można. Trzeba działać! Zwolennikom (tym co za budową) należy rozdać tekturowe modele lotniska z maleńkimi samolocikami. Niech sobie posklejają i postawią na parapecie. Okno na świat im się otworzy i spadnie niepotrzebne napięcie. Słowem; lotnisko w każdym domu. Może być nawet pomalowane.
Zapewne są tacy, którzy będą się upierali, że nie. Na szczęście, dla całej ludzkości, do pociągu nie wsiądą. Za szybko pojedzie. Pozostaną im ścieżki piesze, przez władzę wytyczone. Powiodą ich przez góry, lasy, rzeki, doliny i … może, na starość, dojdą do łąki, na której ma zostać lotnisko wybudowane. Będą mogli zaprotestować. Ogólnie wędrówki zdrowe są i polecane.
Na moim prowincjonalnym lotnisku jak trawa rosła zielonym do góry, tak rośnie i kosić trzeba. Obiecać można wszystko i wszystkim. Dla jednych, że się wybuduje, dla drugich, że nie. Ludzie niech się uśmiechają i rączkami machają, do lotu się szykując. Fruwać każdy może. Tylko jedno pytanie spokoju mi nie daje: „czy leci z nami pilot?” Do poczytania za tydzień.
Wasz Ość