Każde dziecko jest jak pąk, czyli wtorkowy koncert 29. Święta Dzieci Gór

Rogi, drżącą swą nutą, pojękliwą, przeszywającą mogą brzmieć i bez włączonych mikrofonów, o czym nas przekonali prowadzący Józef Broda i Krzysztof Trebunia-Tutka.

W dramacie najważniejszy jest… dramat. Kiedy od początku wiemy, że coś może pójść nie tak i zastanawiamy się, jak się wszystko skończy. Gospodyni wychodzi na jarmark. Zostawia dzieci, zostawia obowiązki, a dziadkowi siedzącemu na ławie pod płotem pozostawia pieczę nad wszystkim.

Dziadek… No jasne, że się zajmie, zainteresuje… naprawą heligonki. Na tym się właśnie skupia, a jak wiemy człowiek generalnie ma kłopot z podziałem uwagi, dramat się szykuje, ale na razie…

„Cebulka, co potańcować chciała, buroczka wzywała”. Buroczki się zmieniają i cebulki się zmieniają… Gąski znów biegną do bezpiecznej chałupy, próbując ominąć niebezpiecznego wilka.

Na polu dwa kręgi, konopki, snopki. Najpierw mało, to chodź do nos, potem dużo, to od nos…

Świat kolejnych, dziecięcych zabaw.

A w tle: piłka, wózeczek, konik na sznurku, chłopaki przeciągający sznur…

Potem przychodzi zmęczenie. Można usiąść przed dziadkiem, który co prawda przygłuchy, ale to co chce, to słyszy. A że chce usłyszeć, jak go dzieci o akompaniament proszą, to bierze naprawioną już widać heligonkę i gra. I skrzypki swoje Kasi co się uczy, pożyczy.

Dzieci łapią drugi oddech, co u dzieci nie trudno, bo ponoć serca mają większe, niż my, wapniaki, w stosunku do masy ciała, więc już tańce i przyśpiewki. Harmonia dźwięków narasta, gdy się pojawiają ciotki z sekundem i basami. Taniec za tańcem, śpiew przenika się ze śpiewem kolejnym…

A wszystko dzieje się gdzieś u podnóża Mogielicy, tam przysiedliśmy z MAŁYMI SŁOPNICZANAMI, by odetchnąć beztroskim popołudniem. Beztroskim… No do czasu.

Spodziewamy się przecież w końcu powrotu gospodyni, która jak zwykle pogoni wszystkich do roboty, utyskując, co nie zrobione, co niedopatrzone. Spodziewamy się… jednak czeka nas nieoczekiwany zwrot akcji. Zanim pojawiła się gospodyni, przyszła burza, rozganiając towarzystwo jeszcze skuteczniej.

MUGURELUL to znaczy „pączek”, nadzieja, potencjalność. A dziecko, jak zauważa Józef Broda, jest właśnie takim pączkiem, nadzieją, potencjalnością.

Józef trochę żartem powiedział, że Słopnice i Sychot, z którego pochodzi zespół rumuński, są na tę samą literę, jednak już na poważnie z Krzysztofem Trebunią-Tutką wskazują podobieństwa między językiem i zwyczajem. Tak wiele przynieśli do nas wędrujący niegdyś z południa Wołosi!

Występ zespołu rumuńskiego rozpoczyna troje skrzypiec i bęben. Taka uwertura w narastającym tempie.

Pączek rozwija się powoli, kolejno odsłania swoje płatki. Po muzycznej uwerturze, pojawiają się ze śpiewem dziewczęta i dopiero chwilę później zza kulisy, z przytupem (dosłownie) wchodzi grupa chłopaków. Kwiat się rozwinął! Widzimy już wszystkie płatki, uśmiechając się radośnie do maleńkich kapelusików, które od korowodu zwracają naszą uwagę na głowach chłopaków.

A w samym sercu tego rumuńskiego kwiatu, solowy śpiew dziewczęcy, przejmujący, głęboki, a po chwili bardziej skoczny, radosny.

I wracamy do całego bukietu, którym teraz jest zespół MUGURELUL. Chłopcy i dziewczęta przeplatają się w kolejnych tańcach, to znów tańczą osobno. I wirują w parach, gdy w przestrzeni wibruje śpiew jednego z chłopaków.

W ostatnich tańcach, ostatnich piosenkach widać, że są razem, że są jednością, jak kwiaty białego bzu wyrastające z jednej łodygi.

tekst: Kamil Cyganik, fot. Piotr Droździk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Facebook
Instagram

Poprawa dostępności strony