Szmajka to słowo, którego nie ma w oficjalnym słowniku. Każdy go może rozumieć jak chce. Może też nie rozumieć i już. A bajka to raczej baśń, bo całość rymów nie posiada, co przymiotem każdej bajki jest. Więc: był sobie król, był sobie paź i była też królewna...
W miasteczku, no może mieścinie, w której festiwal teatralny zagościł, nowa władza czystki powyborcze robić kończyła. Łaskawym okiem popatrzyła na „małego galernika” z doświadczeniem stosownym. A przetarł on się w różnych działaniach organizacyjnych z dziedziny plastyki, muzyki, teatru i animacji kulturalnej – fachura. Wprawdzie z procy do Goliata nie strzelał, aliści dobrymi chęciami, życzliwością i umiejętnościami w społeczności lokalnej się zaznaczył. Najwyższa władza, z rynkowego stolca, zauważyła i zaproponowała objęcie opróżnionego właśnie, książęcego stanowiska w najważniejszym gnieździe kultury miejskiej (GGK – Główne Gniazdo Kultury). Poszło! Teraz już „mały galernik”, bez procy, objął co mu dano. A dano mu zadanie zorganizowania nowego festiwalu teatralnego dla chętnego gminu. Jako wierny syn gór, lasów i lokalnych pagórków zabrał się, zgodnie z najlepszą wiedzą, do realizacji, poszukując dworzanina znającego się na rzeczy. Ponieważ w mieście rzepkę skrobały same amatory, sięgnął „mg” (mały galernik) do sąsiedniego królestwa bogatego w teatry zawodowe. Dobrze trafił. Zaproponował przewodzenie festiwalowi nie giermkowi, ale szlachetnemu księciu pełnej krwi teatralnej. Posiadał on w mieszku parę prestiżowych nagród, a na dodatek prowadził znany, ceniony i znaczący teatr z ulicy Kanoniczej. To, że Stowarzyszenie nadzór sprawowało, a nie królewska administracja, tylko znaczenie tego teatru i jego księcia podnosiło. Nasz MG (pamiętacie; teraz już Mały Galernik o zwiększonym znaczeniu) zaprosił księcia do swojego grodu. Zaprezentował mu miejskie komnaty teatralne, tajemne podworce na których przedstawienia teatralne odbyć się mogą i na koniec ucztę obiadową z własnych środków zafundował. W rezultacie, głównym zadaniem księcia (teraz już Księcia Teatralnego) miało polegać na wskazaniu najlepszych przedstawień z ościennych terytoriów. Gwarantował głową ich wysoki poziom artystyczny i nie zamierzał z niej rezygnować. Zapowiadało się znakomicie.
Nowa Władza (NW w skrócie) nie zasypiała gruszek w popiele i po cichutku dogadywała się z miejscowym, młodym Koszałkiem Opałkiem, kronikarzem, którego na poszukiwanie wiosny w miejscowym szkolnictwie delegowała. To on, skryba historyczny o gładkim wyglądzie i sympatycznym ułożeniu miał decydować (podobno) o doborze przedstawień, których z racji „skrybowania” nie widział, aliści do robienia „za twarz” festiwalu się nadawał. Specjalistą (zawodowcem) od kuglarzy nie był, chociaż za takiego się uważał, sympatycznym pozostając. Widocznie belfrowanie, w szkole króla Błystka, oraz „skrybowanie” mu nie wystarczało.
Nieśmiało pojawiły się informacje, że czas Królowej Śniegu nadchodzi, a Gerda studiuje mapy, żeby poszukiwać Kaja. To był sygnał: rozpocząć jesień kulturalną, a w niej cykl przedstawień teatralnych. NW (Nowa Władza) zwołała naradę w siedzibie najważniejszych krasnali. Nasz szlachetny MG (Mały Galernik) zaczął referować co i jak oraz przedstawiać kandydaturę Księcia Teatralnego (KT) jako najlepiej nadającego się do przewodzenia. Powstał gwar, szum i okrutny rumor. Wybrzmiało wielkie NIE, NIE, NIE! Z wysokości tronu król Błystek (NW – Nowa Władza) mieczem ciął z uzasadnieniem: żaden Książę Teatralny (KT); żadnego takiego nie znamy; naszego skrybę (Koszałek Opałek) się wypuści, a Mały Galernik (MG) ma wykonywać to, co zadamy! Samodzielnie nawet palcem kiwnąć mu nie wolno – tak my stanowimy. A słowo „my” wypowiedział z siłą i dostojeństwem jako „MY”. Zapadła przejmująca cisza, w której MG (Mały Galernik) usiłował coś powiedzieć, wyjaśnić, błędną tezę zresetować, aliści jego słowa przerwał świst spadającego miecza - kości zostały rzucone. Narada rozeszła się do swoich obowiązków. Mały Galernik (MG) już jak galernik mały (gm) udał się ze spuszczoną głową, powoli, do Głównego Gniazda Kultury (GGK). Usiadł na przyzbie i się zadumał. Kiedy gwiazdy na niebie zapaliły swoje latarnie, wstał i własną krwią, z żył utoczoną, napisał wypowiedzenie. On – tak mały z nazwy i urodzenia odważył się sprzeciwić samemu majestatowi króla, owianego przecie blaskiem własnym oraz Nowej Władzy (NW). Nad ranem powrócił do domu, wziął gitarę, usiadł na progu między kuchnią, a pokojem i począł grać smętne bluesy przetykane łzawymi piosenkami country. I gra tak do dzisiaj. A co z przedstawieniami? Król, w przerwie swojego błyszczenia, mianował stajennego. On to zorganizował nowy festiwal jesiennego kiczu. Koszałek Opałek nie ogrzał się przy imprezie, ale na pocieszenie pozostał mu przywilej używanie imienia króla Błystka; podobno nadaremno. A co z miejską gawiedzią? Została ograna. Zamiast diamentów dostała ziemniaki (kartofle, pyry, grule) bez omasty, z jednym skwarkiem; może dwoma. Miejscowa propaganda usiłowała to przykryć peanami na cześć króla i jego stajennego. Piszące robaczki świętojańskie, w swoich gazetach i portalach, żadnej recenzji nie opublikowały. Zwyciężyła bojaźń przed chemicznym opryskiem Nowej Władzy. Po co się narażać, lepiej miód spijać z kasy NW.
W baśniowej krainie czas płynie, płynie i płynie. Król Błystek błyszczy podwójnie. Koszałek Opałek świeci światłem odbitym, z wrodzoną sympatią i karierą własną. Stajennemu po cichu zabrano konie i tylko mały galernik zniknął za górami, lasami i pagórkami. Podobno żadnego zajęcia dla niego nie ma i żyje jagodami, grzybami i jarzębiną. Ci co dobrym słowem go wspierali już dawno do obozu Błystka przeszli, czasami udając, że nie. A gmin, co sednem jest opowieści? Czystością ścieżek leśnych się fascynuje, a teatr ma w miejscu zadnym. I słusznie, bo baśń ma trwać i trwa mać.
Żartobliwy zwrot „baju, baju, będziesz w raju” popularny jest i przed wszelkimi obiecankami broni nas skutecznie. Czasami jednak nie da się opisać zdarzeń rzetelnym słowem. Wychodzi wtedy paranoiczna rzeczywistość, w którą nikt normalny nie uwierzy. Nienormalni owszem, tak, ale oni są częścią paranoi. Wychodzi na to, że bajki i baśnie lubimy okrutnie. Szczególnie w zimie kiedy: na Wojtusia z popielnika iskiereczka mruga, ze wskazaniem, że to nie Wojtuś jest z popielnika, a rzeczona w tekście iskiereczka. Z mruganiem „do” lub „na” przyjdzie się jeszcze zmierzyć, tym bardziej, że jeden z wiernych giermków miłościwie nam panującego ciut narozrabiał. I co?
Uwaga wszyscy mieszkańcy grodu i miłośnicy krzyżówek – do dzieła! Szukajcie, wstawiajcie, odkrywajcie: co, kto, kiedy, z kim i za ile. Ten felieton jest szczególnie dla Was. Do poczytania za tydzień.
Jan Zawił